norwegia autostop pod namiot
autostop,  europa,  norwegia,  tanie loty

Uwaga! Wjeżdżamy do Alesund. Zimowy survival po babsku – Norwegia

Obudziłam się dziś z lekko zmrożonymi dłońmi i pierwsze o czym pomyślałam to to, że chyba zaspałam na jakiś poranny korpo meeting. Później zawiało tak mocno, że namiot prawie się położył i poczułam jak mokra ścianka ląduje mi na twarzy. Przypomniałam sobie, że przecież dziś jest pierwszy dzień mojego krótkiego urlopu, a ja zamiast uciec z Polski w ciepłe kraje, pojechałam spać w namiocie w Norwegii. W grudniu. W Alesund.

Po ciężkim zderzeniu z zimową, norweską rzeczywistością, kiedy już ogarnęłam gdzie jestem i skąd się tu wzięłam, poranek mimo wszystko spełnił moje oczekiwania. Po pierwsze, obudziłam się. Po drugie, bury kokon w drugim końcu namiotu poruszył się, więc Gronia też chyba żyła. Pomachałam skostniałymi palcami u stóp i zdiagnozowałam 100% czucie. Przez ciemną płachtę namiotu zobaczyłam słabe światło. Musi być już dosyć późno, jeśli na tak dalekiej północy o tej porze roku jest widno. Zobaczymy, jak tam ma się nasz fiord i morze.

Wiatr nie poradził sobie z rozgonieniem chmur, ale nie padało. Może i nasze zdjęcia nie oddają w pełni krajobrazu, ale mimo zimna i braku słońca widok zrobił na mnie wrażenie. Podbiegłyśmy do wody która wydawała się dziwnie płytka. Mimo kilku domków i zabudowań w oddali, od momentu wyjścia z lotniska nie widziałyśmy żywej duszy. Żadnych aut, żadnych ludzi. Ta przestrzeń spodobała mi się nieziemsko.

Po szybkim cebulowym śniadaniu poszłyśmy łapać stopa do centrum Alesund. Ludzi nadal brak.

Zatrzymałyśmy się na przystanku, żeby przepakować plecaki. Wtem na horyzoncie pojawiła się niewielka postać.

Jest i on! Pierwszy człowiek. Po paru minutach dziecko idące do szkoły minęło nas, dziwnie przyspieszając kroku. Nagle, kiedy zobaczył Kermita, zaczął biec i krzyknął przerażony: AAA! It’s crazy!

 

***

Wiele różnych opinii słyszałam i moja być może jest dziwna, ale dla mnie autostop w Norwegii działa bajecznie. Fenomenem jest to, że każdy Norweg zatrzymuje się i mówi: w tym kraju autostop kompletnie nie działa. Zatrzymałem się wam, bo nikt by się nie zatrzymał.

A że ten sposób myśli każdy, więc łapanie w Norwegii wspominam bardzo dobrze. Od miejsca noclegowego do miasta miałyśmy jakieś 25 km bardzo malowniczą drogą przez mosty, wysepki i tunele. Alesund jest portowym miastem na zachodnim wybrzeżu Norwegii, położonym na fiordach oczywiście. Wysepki dookoła połączone są malowniczymi mostami, podwodnymi tunelami schodzącymi do 150m pod poziomem morza oraz promami. Droga choć krótka, sprawia nam nieziemską frajdę, tym bardziej że przez pochmurną aurę powoli przebija się słońce.

Dojeżdżamy do centrum miasteczka z przemiłą blondynką, która jeździ suv-em i mówi, że jest bezrobotna (co ciekawe, szuka pracy, ale nie może jej znaleźć. W Nowegii). Wysiadamy na przeuroczej uliczce, która już przyozdobiona jest w motyw świąteczny – no tak, w końcu zaczął się grudzień. Jeśli chcecie, tu macie  organizowany przez starostwo świąteczny poczęstunek. Powodzenia! – pożegnała się z nami i pokazała na miejsce, w którym rozstawiona była polowa kuchnia, kilka garnków i głośnik z muzyką. Dookoła zgromadziło się sporo mieszkańców, a każdy w dłoni trzymał kubeczek. Wszyscy radośnie rozmawiali, ktoś robił zdjęcia, dołączali przypadkowi przechodnie. I my postanowiłyśmy dołączyć. Zdziwiło mnie trochę że dzieją się tu takie cuda, bo przecież tyle się słyszy o tym, że ludzie w Skandynawii są zamknięci w sobie, z nikim nie rozmawiają, a w ogóle to z domów nawet nie wychodzą.

GLOGG, ZUPA I PAN Z APARATEM
Nie spodziewałam się tego, ale zostałyśmy przywitane jak długo wyczekiwani goście. To pewnie przez te plecaki albo przez Kermita – na niego wszystkie laski lecą. Starsza pani z perfekcyjnym angielskim każe nam się rozsiąść na murku i odstawić plecaki. Tak szybko stąd nie uciekniemy! Skąd jesteście? Co tu robicie? Po co te plecaki?

Autostop?!!! Namiot????!!!! ZIMĄ? Czy was pogięło do reszty??!

Świąteczny poczęstunek przestaje być atrakcją i cała uwaga skupia się na dwóch dziewczynach, które właśnie przybyły znikąd i jutro chcą jechać dalej na północ. Od razu pojawia się reporter z lokalnej gazety który mówi, że musi z nami zrobić wywiad.

A my jak zwykle zaczynamy się śmiać. Jeszcze godzinę temu zwijałyśmy namiot i będąc na kompletnym odludziu zastanawiałyśmy się, co zrobić z dzisiejszym dniem, a tu nagle stałyśmy się gwiazdami dla połowy norweskiego miasteczka. Jedząc drugą porcję pysznej i gorącej zupy, opowiadamy naszą krótką historię. Pozujemy do zdjęć, wymieniamy się mailami. Wiecie że 3 miesiące później dostałam ten artykuł?

Na koniec poczęstunku dostajemy glogg, czyli rodzaj grzanego wina popularny w całej Skandynawii (wydaje mi się jednak że to była wersja bezalkoholowa, ale może to nasze kubeczki smakowe nie rozróżniają już takich słabych stężeń). ‘Świąteczny napój’ jest dla mnie trochę za słodki, ale pachnie tak przepięknie i intensywnie od tych wszystkich dziwnych przypraw, że po powrocie do Łodzi próbowałam odtworzyć jego smak.

Rozgrzane i z pełnymi brzuszkami chcemy ruszyć dalej eksplorować miasteczko, żeby wieczorem ruszyć już w stronę wylotówki na północ – w końcu zimą w Norwegii zmrok zapada dość szybko. Mieszkańcy nie pozwalają nam jednak na spacer do punktu widokowego (położonego 130m n.p.m…), ponieważ martwią się, że mamy takie ciężkie plecakami, a przecież jesteśmy dziewczynami! Zabierają nam dorobek i lokują bagaże w jakiejś pierwszej lepszej kawiarni. Wszystko co mamy zostaje w przedsionku prowadzącym do łazienek w knajpce, której nazwy nawet nie zauważyłyśmy, w uliczce, której nie zapamiętałyśmy.

No, to pora obejrzeć te fiordy!

CZĘŚĆ 3 >>

One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *