Uwaga! Wjeżdżamy do Alesund. Zimowy survival po babsku – Norwegia
Po ciężkim zderzeniu z zimową, norweską rzeczywistością, kiedy już ogarnęłam gdzie jestem i skąd się tu wzięłam, poranek mimo wszystko spełnił moje oczekiwania. Po pierwsze, obudziłam się. Po drugie, bury kokon w drugim końcu namiotu poruszył się, więc Gronia też chyba żyła. Pomachałam skostniałymi palcami u stóp i zdiagnozowałam 100% czucie. Przez ciemną płachtę namiotu zobaczyłam słabe światło. Musi być już dosyć późno, jeśli na tak dalekiej północy o tej porze roku jest widno. Zobaczymy, jak tam ma się nasz fiord i morze.
Po szybkim cebulowym śniadaniu poszłyśmy łapać stopa do centrum Alesund. Ludzi nadal brak.
Zatrzymałyśmy się na przystanku, żeby przepakować plecaki. Wtem na horyzoncie pojawiła się niewielka postać.
Jest i on! Pierwszy człowiek. Po paru minutach dziecko idące do szkoły minęło nas, dziwnie przyspieszając kroku. Nagle, kiedy zobaczył Kermita, zaczął biec i krzyknął przerażony: AAA! It’s crazy!
Wiele różnych opinii słyszałam i moja być może jest dziwna, ale dla mnie autostop w Norwegii działa bajecznie. Fenomenem jest to, że każdy Norweg zatrzymuje się i mówi: w tym kraju autostop kompletnie nie działa. Zatrzymałem się wam, bo nikt by się nie zatrzymał.
A że ten sposób myśli każdy, więc łapanie w Norwegii wspominam bardzo dobrze. Od miejsca noclegowego do miasta miałyśmy jakieś 25 km bardzo malowniczą drogą przez mosty, wysepki i tunele. Alesund jest portowym miastem na zachodnim wybrzeżu Norwegii, położonym na fiordach oczywiście. Wysepki dookoła połączone są malowniczymi mostami, podwodnymi tunelami schodzącymi do 150m pod poziomem morza oraz promami. Droga choć krótka, sprawia nam nieziemską frajdę, tym bardziej że przez pochmurną aurę powoli przebija się słońce.
GLOGG, ZUPA I PAN Z APARATEM
Nie spodziewałam się tego, ale zostałyśmy przywitane jak długo wyczekiwani goście. To pewnie przez te plecaki albo przez Kermita – na niego wszystkie laski lecą. Starsza pani z perfekcyjnym angielskim każe nam się rozsiąść na murku i odstawić plecaki. Tak szybko stąd nie uciekniemy! Skąd jesteście? Co tu robicie? Po co te plecaki?
Świąteczny poczęstunek przestaje być atrakcją i cała uwaga skupia się na dwóch dziewczynach, które właśnie przybyły znikąd i jutro chcą jechać dalej na północ. Od razu pojawia się reporter z lokalnej gazety który mówi, że musi z nami zrobić wywiad.
A my jak zwykle zaczynamy się śmiać. Jeszcze godzinę temu zwijałyśmy namiot i będąc na kompletnym odludziu zastanawiałyśmy się, co zrobić z dzisiejszym dniem, a tu nagle stałyśmy się gwiazdami dla połowy norweskiego miasteczka. Jedząc drugą porcję pysznej i gorącej zupy, opowiadamy naszą krótką historię. Pozujemy do zdjęć, wymieniamy się mailami. Wiecie że 3 miesiące później dostałam ten artykuł?
Na koniec poczęstunku dostajemy glogg, czyli rodzaj grzanego wina popularny w całej Skandynawii (wydaje mi się jednak że to była wersja bezalkoholowa, ale może to nasze kubeczki smakowe nie rozróżniają już takich słabych stężeń). ‘Świąteczny napój’ jest dla mnie trochę za słodki, ale pachnie tak przepięknie i intensywnie od tych wszystkich dziwnych przypraw, że po powrocie do Łodzi próbowałam odtworzyć jego smak.
Rozgrzane i z pełnymi brzuszkami chcemy ruszyć dalej eksplorować miasteczko, żeby wieczorem ruszyć już w stronę wylotówki na północ – w końcu zimą w Norwegii zmrok zapada dość szybko. Mieszkańcy nie pozwalają nam jednak na spacer do punktu widokowego (położonego 130m n.p.m…), ponieważ martwią się, że mamy takie ciężkie plecakami, a przecież jesteśmy dziewczynami! Zabierają nam dorobek i lokują bagaże w jakiejś pierwszej lepszej kawiarni. Wszystko co mamy zostaje w przedsionku prowadzącym do łazienek w knajpce, której nazwy nawet nie zauważyłyśmy, w uliczce, której nie zapamiętałyśmy.
No, to pora obejrzeć te fiordy!
One Comment
Pingback: