Z pasztetem pomidorowym i waflami ryżowymi postanowiłyśmy pojechać na 3 dni do Norwegii. Spać w namiocie w lesie, potarzać się w śniegu, zdegradować do poziomu zdziczałego człowieka. Szybka odskocznia od stabilnego życia, którego uczę się od powrotu z Azji, oraz wersja próbna surwiwalu po babsku z moją współlokatorką, która okazała się jeszcze bardziej podatna na obsesyjne szukanie tanich lotów – hej przygodo, start!
To był listopad 2016
Pewnego przedpołudnia…
Wszystko zaczęło się od tego, że musiałam iść po nowy zeszyt w pracy i akurat jak na złość w szafie z materiałami biurowymi leżało tylko takie coś:
‘TRAVEL THE WORLD. Stop dreaming, start doing’
NO POPATRZ. Na początku uśmiechnęłam się i potraktowałam to jako miły zbieg okoliczności. Wzięłam zeszyt, zwinęłam jeszcze nową porcję zakreślaczy i kolorowych karteczek, i wróciłam do pokoju. Trochę się niby pokręciłam, niby pogapiłam w kod, ale jakimś dziwnym trafem już dwie minuty później mój wzrok był wlepiony w drugi monitor, na którym oglądałam fiordy i układałam próbne trasy na zachodnim wybrzeżu Norwegii. Walczyłam z sobą przez chwilę ale właściwie wiedziałam, że na dłuższą metę to i tak nie ma sensu, więc poddałam się urokowi banalnej okładki. To normalne, że w końcu odezwał się we mnie ten podróżniczy, zwierzęcy wręcz instynkt. W końcu nie byłam nigdzie od powrotu Azji, czyli prawie sześć miesięcy, z czego całe wakacje przesiedziałam w Łodzi.
Pół godziny później kupowałam bilety do Alesund i powrotny z Molde – całość kosztowała całe 78zł.
Oczywiście pojechałam w doborowym towarzystwie. Na szczęście moja znajomość z Gronią, której zostałam współlokatorką, opiera się na alkoholu, jedzeniu i szukaniu tanich biletów, więc na odpowiedź czy jedziemy zimą z namiotem do Skandynawii dostałam odpowiedź tak szybką, jakbym pytała o spacer do parku.
Bilety kupione, trasa ułożona, sprzęt zebrany. Ostatnim etapem przygotowań było pytanie do kierownika, czy ja w ogóle dostanę w tym terminie urlop.
DZIEŃ 0.
Piątek, 2.12.2016
Zawsze kiedy gdzieś chcę jechać i nie ma to za dużego sensu, układam górnolotne hasła i cele wycieczki, żeby się tak trochę… podbudować. Wymyśliłam więc, że głównym założeniem wyjazdu jest zobaczenie zorzy polarnej.
Dość szybko naszym priorytetem stało się to, żeby po prostu przeżyć.
Dwie laski spakowane w bagaż podręczny, spanie w namiocie na dziko zimą w Norwegii – czy taki wyjazd ma prawo być normalny?
Podróż start! Wylot mamy popołudniu z Gdańska, czyli do przejechania stopem kawał drogi. Gdy dojechałyśmy na wylotówkę z Łodzi zaczęłyśmy się zastanawiać, dlaczego wyruszyłyśmy tak późno i co porobimy w weekend, jak nam ucieknie samolot.
– A ty gdzie masz szalik?
– No nie mam, a ty?
– A zapomniałam.
– Ale mam książkę o Linuxie.
– O to dobrze, ja mam prostownicę.
Droga
Z perspektywy czasu muszę chyba stwierdzić, że słabym dowodem zorganizowania jest robienie po drodze postojów na frytki, żeby finalnie dotrzeć na lotnisko na ostatnią chwilę i biec przez terminal 10 minut przed zamknięciem bramek. Z powodu bagażu który z racji zapasów jedzenia naprawdę trochę się rozrósł i nie wyglądał jak ‘podręczny’, upchnęłam szybko pasztet podlaski i kilka innych obciachowych rzeczy do nerki taksówkarza i udając że nie pozbawiło mnie to godności, dumnie weszłam na pokład. Cebula checked-in!
Po wylądowaniu zastał nas wiatr, nagła śnieżyca i egipskie ciemności. To był grudzień w Norwegii, ale ja i tak jakoś byłam tym faktem zaskoczona. Ubrałam się we wszystko, nawet w kominiarkę. Myśląc nad tym co robimy ze swoim życiem, śmiałam się przez pół godziny. Szłyśmy tak w stronę pięknego miejsca na fiordzie, które znalazłyśmy sobie wcześniej na street view. Wyglądało jak dzikie pole namiotowe prosto z bajki. Przed nami miał się rozciągać widok na Morze Norweskie i ośnieżony fiord w oddali. Miałam cichą nadzieję, że taki właśnie krajobraz przywita mnie rano.
Wiało naprawdę mocno. Dzielnie przystąpiłyśmy do procedury rozkładania namiotu. Położyłyśmy rzeczy na ziemi i nagle połowa z nich odfrunęła.
Wieczór, mróz, ciemno. Namiot
A jeśli zamarzniemy? – pomyślałam i pociągnęłam duży łyk. Wiatr szarpał namiotem we wszystkie strony, a 10 centymetrów nad moją głową o cienką poliestrową warstwę rozbijały się zimne kulki gradu. Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, co na mój widok powiedziałaby teraz mama czy znajomi z firmy. Owinęłam się szczelniej folią życia za 10,50zł z apteki, poprawiłam karimatę i uśmiechnęłam pod nosem na myśl o tym, jaki jest mój ulubiony sposób spędzania wakacji. Brakowało nam tylko tekturowych kartonów pod plecami, gazet w butach i Amareny, żebyśmy wyglądały jak dwaj bezdomni.
Dobrze się czasem tak podróżniczo sponiewierać. Wystawić zza kominiarki twarz, kiedy prosto na ciebie sypie grad. Robić namiot nad fiordem przykrytym tak grubymi chmurami, jakby wyjęto je prosto z postapokaliptycznego filmu. Upuścić karimatę przy szalejącej wichurze i gonić ją przez kilkadziesiąt metrów. Poczuć się obco, szukając przy takiej pogodzie miejsca na namiot. Poczuć się niebezpiecznie, nie mając schronienia. Może po powrocie do ciepłego domku, w końcu go docenię?
CZĘŚĆ 2 >>