Korea. Dzień, w którym zmieniło się wszystko
#1 PRZEMYTNIK
W poprzednim wpisie żaliłam się, że w Korei brakuje mi dobrych słodyczy. Kilka dni później mój wywiad odnalazł osobę, która leciała do Seulu i mogła dostarczyć mi towar. Głaszczę opakowanie i napawam się samym patrzeniem.
W ogóle to sprzedam Wam ciekawostkę: to, że w Korei (i Azji) nie ma czekolady, już zauważyłam rok temu. To że mają obrzydliwe słodycze, też. Ale ostatnio w naszej korpo stołówce Azjatom kolejny raz udało się wywołać we mnie zdziwienie.
Kończyłam jeszcze obiad, a J. poszła po ‘deser’. W małych miseczkach czasem są sałatki, czasem coś na słodko.
J. przyniosła talerzyk z makaronem z zupki chińskiej. Surowym, suchym, wiecie, takim twardym. I posypanym cukrem.
– Spróbuj! To jest pyszne. Często jadamy to po obiedzie jako coś na słodko.
Zawsze byłam zdania że wszystkiego w życiu trzeba spróbować, ale tym razem postanowiłam odpuścić.
#2 PROMIENIE
Blada, niewyraźna żółta plamka zaczęła się przebijać przez grubą warstwę ciemnych chmur. Patrzcie, słońce! – wydarło mi się z piersi i momentalnie wyjęliśmy telefony, żeby uwiecznić ten fenomen na zdjęciach. Kiedy pierwszy raz w tym miesiącu zobaczyłam słońce, a przynajmniej jakąś oznakę że gdzieś tam jednak istnieje, moja wiara w Koreę i piękno świata wzrosły tysiąckrotnie. Nawet nie wyobrażacie sobie jakie to depresyjne, kiedy przychodzi lato – ciepło, długie dni, wakacje – a wszystko dookoła jest tak cały czas szare i wygląda jak po jakimś katakliźmie. Mieszkam na ósmym piętrze i czasem chmury schodzą tak nisko, że nie widać dachów sąsiednich budynków. Raz gdy spacerowałam po mieście była taka pogoda, że wytworzyła się mgła i nie za bardzo było cokolwiek widać. Ale i tak nigdy w życiu nie zapomnę, jak którejś soboty wstałam o 10 i było tak ciemno, że musiałam zapalić wszystkie światła w pokoju. Ja rozumiem takie rzeczy w grudniu o 6 rano, ale żeby w lipcu w połowie dnia?
Trafiłam w Tajlandii na początek pory deszczowej, a w Malezji przekonałam się, że w takim klimacie nie ma czym oddychać. Ale mix deszczu i gęstego powietrza z dodatkiem egipskich ciemności i szarówy która trwa 3 tygodnie, to wyglądało już naprawdę jak koniec świata. Pamiętajcie: jak do Korei, to w kwietniu albo we wrześniu. Innej opcji nie ma.
[Insta]
W lipcu powietrze według pomiarów miewało i 94% wilgotności, co przy 34 stopniach (nazwijmy to ‘w cieniu’ – no bo przecież nie w słońcu) dawało wrażenie sauny w wersji outdoor. Jeśli dodać do tego smog i spaliny, po 5 minutach spaceru czułam że moja twarz, ręce i nogi są mokre i oblepione brudem. Nic chyba dziwnego, że pierwsze wrażenia z Korei to BRUD I PIEKIEŁKO.
klimatyzacja vs. sauna na zewnątrz – wszystkie szyby zaparowane
Pogoda – niby wątek poboczny, tło, coś co jest tylko dodatkiem. A jednak potrafi wszystko popsuć, zmienić plany, wpływać na podejmowane decyzje. I w przypadku pierwszej wizyty w danym kraju, moim zdaniem – zupełnie zmienić postrzegany obraz, zniechęcić i niepotrzebnie zmęczyć. Zwłaszcza, kiedy przez prawie miesiąc pozostaje taka sama. Wyobrażacie sobie jakie to smutne, kiedy najgorszą porą roku jest lato?
… a jednak nie! Od kilku dni coś się zmieniło. Zapytałam nawet w pracy, co to za anomalie pogodowe, że dziś widać było kawałki błękitnego nieba. Jak się okazało, kończy się monsun. Od dzisiaj deszcz przestanie padać, powietrze będzie suche, a moje włosy przestaną się kręcić. Świat będzie piękniejszy, a mi poprawi się humor. Można? Można. Taką Koreę to ja lubię.
Od dzisiaj przestanę narzekać.Seul nabrał kolorów.