Dlaczego warto odwiedzić Batumi? Gruzja w październiku
Lubię Gruzję. Losowi ludzie zatrzymują się na środku drogi rozklekotanym busem i podchodzą do ciebie gdy robisz zdjęcie turkusowym jeziorom na jakimś odludziu. Wyciągają z kieszeni kurtki kieliszki i plastikową butelkę po coli z przezroczystym płynem w środku, wznosicie toast za waszą dwusekundową przyjaźń. A później wracają do busa i jadą dalej.
Pewnie szukać kolejnych przypadkowych ludzi, z którymi można się napić.
Skąd pomysł na wyjazd?
Po całych wakacjach spędzonych w pracy potrzebowałam uciec gdzieś dalej – nawet gdyby to miała być deszczowa Gruzja pod koniec października. Kupiłam więc z Anią i Krzyśkiem bilety – Wizzair ma naprawdę tanie loty w tamtym kierunku, szczególnie poza okresem letnim. Polecam!
Po całych wakacjach spędzonych w pracy potrzebowałam uciec gdzieś dalej – nawet gdyby to miała być deszczowa Gruzja pod koniec października. Kupiłam więc z Anią i Krzyśkiem bilety – Wizzair ma naprawdę tanie loty w tamtym kierunku, szczególnie poza okresem letnim. Polecam!
Cebula mode on: dokup tylko jeden bagaż rejestrowany na wszystkich, czyli jak z 3 plecaków zrobić 1.
Uprzedzając pytania tych, którzy są na blogu po raz pierwszy: tak, to jest blog o tanim podróżowaniu, ale ten wyjazd akurat w porównaniu do innych zakrawał o luksusowe wakacje. Przed wszystkim dlatego, że czasu było mało, nie wzięliśmy namiotu i mieliśmy całkiem sporo pieniędzy, to znaczy jakieś… 80 euro? Gruzja, zwłaszcza po sezonie, to wspaniały kraj: nigdzie nie ma już turystów, hostele i hotele świecą pustką, więc można się targować i ceny są naprawdę jeszcze śmieszniejsze niż zazwyczaj.
Jedno z niewielu miejsc w których byłam, gdzie jedzenie w restauracjach wychodzi taniej, niż przygotowywanie posiłków samemu.
Plan na Gruzję był ogromny: przygotowałam całą mapkę z 40 czerwonymi kropkami, do których chciałam się udać. Oczywiście nie wzięłam pod uwagę, że jedziemy tylko na 8 dni, a drogi na Zakaukaziu pozostawiają wiele do życzenia. Z jednej strony to smutne, że udało nam się zobaczyć może z… 6 (?) tych czerwonych kropek. Ale z drugiej strony się cieszę, bo te pozostałe 34 są bardzo dobrym powodem, żeby Gruzję odwiedzić ponownie.
Termin wyjazdu: 25 października – 2 listopada 2015
Długość trasy: 1400km
Zatrzymanych aut na stopa: pogubiłam się w liczeniu
Radiowozów złapanych na stopa: 5
DZIEŃ 1.
26.10, poniedziałek
Być może nie byłoby tutaj tak brzydko, gdyby nie ta pogoda. Wyjechaliśmy w stronę Batumi, gdy było jeszcze ciemno i zamiast podziwiać wschodzące słońce, widzimy tylko jak niebo z czarnego robi się brudnoszare. A do tego pada. No tak, listopad idzie.
Jedynym radosnym i w miarę żywym elementem tego miejsca jest chyba droga międzymiastowa, którą właśnie jedziemy. Przecieram rękawem bluzy zaparowane okno i zachwycam się krajobrazem śpiącej, rozlatującej się wsi. Więcej budynków pustych i w rozsypce, niż zagospodarowanych. Wszechobecne białe łady – niekoniecznie z kompletem kół. Krowy tak znudzone życiem, że aż ciężko uwierzyć, że ich powolny spacer po drodze nie jest aktem samobójstwa. Mały zapyziały sklepik i miejscowy pijaczek. W ciemno można stwierdzić, że mimo wczesnej godziny z butelki sączy czaczę. Zamknięta na cztery spusty stacja benzynowa i mnóstwo kóz, które skubią coś przy dystrybutorach. Kozia stacja paliw widmo – na samo wspomnienie wywołuje uśmiech.
Jest tak brudnoszaro że aż ciężko uwierzyć, że słońce nadal istnieje. Sceneria tak biedna, że aż piękna – naprawdę lubię tu wracać. Gruzjo, tęskniłam! Czekam na przygodę.
Tylko dlaczego zaczynamy ją znowu od Batumi?
Batumi widziałam raz i to zdecydowanie mi wystarcza. Ciężko jednak było odmówić Ani i Krzysztofowi zobaczenia tej gruzińskiej perełki. Perełka – nie da się inaczej powiedzieć o mieście, w którym każdy budynek jest z innej bajki a niektóre z nich są tak brzydkie, że nie da się znieść tego na trzeźwo. Na szczęście w Gruzji wina i czaczy jest pod dostatkiem.
Na koniec historii z Gruzji zdradzę Wam, jak dostaliśmy się do Batumi. Ale to na koniec, bo to trochę obciachowe, co nam się przydarzyło. 🙂
Budowlany miszmasz.
Najgorsze są chyba te niedokończone wieżowce, puste betonowe szkielety. Mam dziwne wrażenie, że te dźwigi stoją dokładnie tak samo, jak stały 2 lata temu. Nic tu się nie zmieniło. Przy Sheratonie stoją rozpadające się budynki, a po ulicach chodzą krowy. I niech mi ktoś jeszcze raz powie, że to Łódź jest brzydka!
Spacerujemy po mieście najpierw na oślep, później czytając przewodnikiem – próbując znaleźć coś ładnego, uparcie kartkujemy książeczkę. Dochodzimy nawet do meczetu, który przy pierwszej wizycie w Gruzji 2 lata temu chyba mi umknął, bo jeszcze go nie widziałam.
Przy okazji przypominam sobie, jak to jest czuć się na przejściu dla pieszych jak intruz. Moja pewność siebie przy przechodzeniu na pasach kończy się w momencie, gdy kierowca ogromnego Land Rovera zamiast się zatrzymać by mnie nie rozjechać, wykonuje gwałtowny manewr kierownicą i omija mnie zjeżdżając na przeciwny pas – trochę tak, jakbym to ja przy ewentualnym zderzeniu stanowiła zagrożenie dla niego.
No dobra, czas na porcję zdjęć! Może na tych obrazkach budynki nie wyglądają zaskakująco – jasne, jedne wyglądają bogato, inne bardzo biednie i pewnie nie ma w tym nic dziwnego. Ale uwierzcie mi, jak się je postawi obok siebie, wychodzi z tego taka kompozycja, która potrafi zmartwić nawet kiepskiego znawcę architektury.
Kury! Kury w centrum miasta!
Widok z hotelowego okna:
Co ta pani…
I moje ulubione – chyba nigdy nie zrozumiem:
JAK SIĘ BAWIĆ, TO SIĘ BAWIĆ!
Promenada
Jak dobrze pamiętam, w słońcu wygląda przyjemnie. Tym razem jednak nad morzem kłębią się gęste chmury i choć nie pada, spacerowiczów za dużo tu nie ma. Trochę z sentymentem, a trochę z trwogą wypatruję miejsca – placu budowy (za dużo przez te 2 lata się tu nie ruszyło) – w którym zafundowałam sobie kiedyś najgorszy nocleg w moim życiu. Wtedy to nie było zabawne, ale teraz wspominam z uśmiechem.
Żałuję, że nie wzięłam kąpielówek! Woda w Morzu Czarnym jest naprawdę ciepła.
Kto nam ukradł 3 godziny?
Nasza podróż rozpoczęła się dokładnie po dniu, w którym zmienia się czas z letniego na zimowy. Najpierw cofnęłam wskazówki zegara o godzinę, a zaledwie dobę później przesunęłam je o 3 godziny do przodu. Jako osoba z dość dobrze uregulowanym zegarem biologicznym nie umiem wyrazić słowami tego, co miałam w głowie kiedy z 3 w nocy nagle zrobiła się 7 rano. W samolocie nie zmrużyłam oka, bo Gruzin który siedział koło mnie miał tak słabe słuchawki, że całą drogę słyszałam techno. Poza tym tanie linie upychają ludzi jak sardynki. Po całym dniu spacerowania zmęczenie dało nam się mocno we znaki, a popołudniowa ciepła herbata w kawiarni znużyła do tego stopnia, że o 18 poszliśmy spać.
Ja oczywiście wcześniej poszłam kupić to, co było moim głównym celem wyjazdu. Przez ostatnie 3 miesiące bawiłam się w odkwaszanie organizmu i tak wkręciłam się w jedzenie arbuzów, że nauczyłam się pożerać po 3kg dziennie. Ponieważ w październiku na próżno szukać dobrego i taniego arbuza w Polsce, postanowiłam najeść się na zapas w Gruzji. Niestety, nikt z handlujących nie chciał mi sprzedać połowy wielkiego owocu, a Ania i Krzysiek nie byli tak zafascynowani sytuacją jak ja. Kupiłam więc sobie ponad 6-kilogramowego arbuza i uznałam, że zjem go sama. Ciężko mi opisać jak się po tym czułam bo z jednej strony naturalną rzeczą jest, że prawie zwymiotowałam. Ale z drugiej strony byłam tak obrzydliwie szczęśliwa, że mogłabym zjeść jeszcze z 500 takich arbuzów. Aż by mi brzuszek pękł.
Było mi tak niesamowicie, że przez godzinę leżałam na łóżku i myślałam o tym, jaką jestem szczęściarą, że mogę lecieć pod koniec października do Gruzji i zjeść arbuza za 0,8zł/kg. No dobra, może po prostu leżałam przez godzinę, bo nie mogłam się ruszyć. Nieważne.
Kocham arbuzy.
Co do gruzińskich owoców – Kaki prosto z drzewa. Sama się wspinałam, sama zrywałam!
Smaki Gruzji! Ciepłe buły – z mięsem, słonym serem lub kapustą i grzybami w środku. Gorąąąceee! 1,2 lari (~1,8zł).
Nasz hotel – po krótkim targowaniu (bez znajomości rosyjskiego) – za 15 lari od osoby (~22zł).
JA CHCĘ JESZCZE RAZ!
Mam nadzieję, że nie urażę tym czyichś uczuć, ale mój blog, więc chyba mogę sobie pozwolić: zdania nie zmieniłam, Batumi ma swoje dobre momenty, ale generalnie jest po prostu dziwnie brzydkie. I to nie kwestia pogody, bo widziałam je w każdej możliwej scenerii. Mimo wszystko wciąż uważam, że Batumi to gruzińskie must-see. Zdecydowanie warto zobaczyć takie miasto.
Przede wszystkim ze względu na najlepsze na świecie arbuzy.
3 komentarze
ewelina.julia
80zł za kilogram? Coś tu chyba nie gra… ;x
imakaszu
Racja. Dzięki. 😀
RepLife
No Batumi też na mnie szału nie zrobiło. W Gruzji jest wiele piekniejszych miejsc wartych zobaczenia, a to należy u mnie do takich tylko do odhaczenia, zaliczenia i tyle 🙂