azja,  ciekawostki,  kambodża,  opuszczone,  urbex

Opuszczone w Kambodży. Bokor Hill Station – miasto duchów

Bokor Hill Station nazywany jest miastem duchów. Nic dziwnego, skoro opuszczone budynki liczą sobie niespełna 100 lat, wszystkie otulone są pełznącymi po zboczach chmurami, a przy ich budowie życie straciło ponad 900 osób.

Za czasów kolonizacji Kambodży na wzgórzu wychodzącym na Zatokę Tajlandzką, powstał francuski resort obejmujący hotel, salę balową, kasyno, pocztę, a nawet mały katolicki kościół. To było sto lat temu. W 1940 roku ośrodek został porzucony po raz pierwszy z powodu I wojny indochińskiej, kiedy to sąsiedni obecnie Wietnam próbował wyzwolić się spod francuskiej kolonizacji. Po latach resort został zaadaptowany przez Czerwonych Khmerów – na szczęście nie na długo. Po ponownym opuszczeniu planowano jego odbudowę, jednak bardziej opłacalne okazało się zainwestowanie pieniędzy w nowy kompleks.

CZWARTEK. DZIEŃ 57.

Góra Bokor znajduje się na terenie Parku Narodowego Preah Monivong na południu Kambodży. Po dwóch miesiącach autostopu i poruszania się wszędzie pieszo, postanawiamy ten jeden jedyny raz stać się trochę bardziej zmotoryzowani. Wyruszamy  więc koło południa z nadmorskiej miejscowości Kampot na wypożyczonym za 3$ skuterze. Do celu mamy około 40km, czyli włączając nasze gubienie się po mieście i przejazd w obie strony, mamy do zrobienia około stu kilometrów. Piękną białą Hondę, która pojemnością zalicza się już w sumie bardziej do motocykli, tankujemy trzema dużymi butelkami po Coca-Coli. Bo w Kambodży większość ‘stacji’ to zardzewiała ławeczka gdzieś przy drodze z poustawianymi szklanymi butelkami po różnych trunkach. Około 1,5l takiego paliwa to koszt 3zł.

kambodża urbex opuszczone miejsca
Wiatr przyjemnie chłodzi, droga jest prawie pusta, a widoki i spokój cieszą oczy. Za wjazd na teren parku narodowego należy zapłacić 0.5$. Pnące się pod górę serpentyny, naprawdę niezły asfalt i bujna roślinność dookoła z pewnością zachęcą każdego roweromaniaka do przejażdżki. Mi wystarcza fakt, że jestem pasażerem i zamiast skupiać się (jak przez całe swoje życie…) na tym, żeby się nie wypierniczyć, mogę beztrosko rozglądać się dookoła. Czuję jak z każdym metrem klimat zmienia się coraz bardziej, a do tego im wyżej jesteśmy, tym lepszy widok na morze i rozciągające się dookoła pola.

ZWIEDZANIA NIE BĘDZIE!

Nie obyło się oczywiście bez przygód, kiedy to w połowie drogi złapaliśmy flaka. Wlokąc się pod górę jeszcze kilkanaście kilometrów, spytaliśmy strażnika o najbliższy warsztat. Mając świadomość że nikt normalny nie prowadzi warsztatu w parku narodowym w drodze do opuszczonego miasta, liczyłam się z tym, że nasza przygoda pewnie skończy się na powrocie do Kampot i nici z eksploracji kolejnego opuszczonego miejsca. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że 2km dalej znajdziemy chłopaka, który naprawi nam oponę za 2 dolce…

Na łataniu opony dość nietypowymi metodami straciliśmy trochę czasu, ale może to i lepiej? Dzięki temu na skałę nad urwiskiem tonącym w morzu chmur trafimy dokładnie o zachodzie słońca.

GHOST TOWN

Musicie wiedzieć, że niedaleko ‘miasta duchów’ wybudowano nowy hotel i kasyno – mijamy więc nowoczesny kompleks i po kilku kilometrach wjeżdżamy na teren opuszczonego miasta. Mijamy kilka mniejszych, porzuconych budynków. ‘Zakaz wejścia’. ‘Grozi zawaleniem’. ‘Zakaz spania i przebywania tu w nocy’.


Główny budynek służył za plan filmowy City of Ghosts i R-Point. Choć żadnego z nich nie widziałam, pierwsze spojrzenie na długo utkwi mi w pamięci. W pierwszej chwili nie widziałam niczego, bo przed nami w ułamku sekundy roztoczyła się taka mgła, że momentalnie zatrzymaliśmy skuter. Chwilę później zorientowałam się że to nie mgła tylko chmury, z trudem wdrapujące się na wzgórze i szybko się z niego ześlizgujące. Lekki powiew chłodnego wiatru i voila! Zza szarej zasłony wyłonił się wyniszczony przez czas budynek.

I choć to miejsce nie jest wcale nieznane backpackerom, na miejscu czasem można spotkać innych turystów a nam osobiście nie starczyło czasu, żeby odkryć wszystkie budynki i tak wierzę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Ale uwaga! Radosne hasanie może się źle skończyć. Wyniszczony niedawnym wojnami Kambodża to jeden z najbardziej zaminowanych krajów świata. Szacuje się, że do usunięcia zostało jeszcze 5 milionów min. Każdego miesiąca dokonuje się kilkuset amputacji. Z zastanowieniem patrzę na szlaban oznajmiający, że to już koniec drogi. Bo za nim widać jeszcze jakieś ruiny. Czy gdybym miała więcej czasu, zdecydowałabym się tam pójść?

POŻEGNANIE

Niedaleko szlabanu znajduje się urwisko. Patrząc z jednej strony na opuszczone budynki, z drugiej na tonące w morzu chmur zachodzące słońce, czuję się jak w samolocie. Radośnie wierzgam nogami nad przepaścią i przyglądam się ginącym w ciemnych obłokach paprociom i kambodżańskiej roślinności.

Wiatr lekko mną wzdryga. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu było 40 stopni w cieniu. Z jednej strony tutejszy klimat powinien być w pełni zrozumiały, w końcu resort na ponad tysiąc metrowym wzgórzu miał być właśnie ucieczką od morderczych upałów Kambodży. Z drugiej jednak strony ciężko jest po dwóch miesiącach autostopu w Azji nie odczuć lekkiego zimna, które w zestawieniu z upiornym krajobrazem spowitym mgłą sprawia, że zaczynam rozumieć: wiele osób twierdzi, że rozlana dookoła szarość nadająca klimatu grozy to nie chmury, a duchy ludzi, których życie poświęcono dla europejskiej rozrywki.

Ghost Town, przyjadę do ciebie też w nocy.

–> więcej opuszczonych miejsc znajdziesz tutaj

One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *