autostop bruksela charleroi, autostop maroko, autostop w trzy osoby, autostop zimą, maroko, sesja zimowa w afryce, tanie loty, tanie loty maroko
Rzuć wszystko i jedź do Maroka. (część 1)
Zwykłe wyjazdy tak się nie zaczynają.
Kuba po pierwszym dniu w nowej pracy mówi szefowi, że potrzebuje 3 tygodni urlopu. Stafu jest w trakcie przeprowadzki i też pracuje. Ja szykuję się na wojnę, którą jest zimowa sesja i nie mam absolutnie żadnego pojęcia, kiedy zdam wszystkie egzaminy. I czy w ogóle je zdam. Czasem trzeba zaryzykować, choć szans na odbycie się tego wyjazdu nie mógłby ocenić nawet Wróżbita Maciej. W takich sytuacjach sprawdza się tylko jedno rozwiązanie: najpierw zrób, a później pomyśl. Wstając rano z łóżka nigdy bym nie uwierzyła w to, że za 2 godziny dowiem się o tanich lotach do Maroka i kupię je ot tak sobie, jakbym kupowała pączka w sklepie.
Jak znaleźć tanie loty? -> Poradnik Taniego Latania.
Dopiero zasypiając uświadamiam sobie, że w rankingu najbardziej spontanicznych (czytaj: bezmyślnych) decyzji, ta zdecydowanie wygrywa. Wylot do Rabatu, stolicy Maroka, jest w dniu rozpoczęcia się zimowej sesji. A do tego jest z Brukseli. O, zapomniałabym o najlepszym! Nie mam ważnego paszportu!
***
– Proszę pani, skierowano mnie tutaj z okienka numer 7, dzień dobry, proszę mi powiedzieć, da się przyspieszyć paszport? Bo mi miesiąc kazali czekać a ja, no wie pani, autostop, Maroko, lot z Brukseli, po kolokwium od razu okazją się wybieram, wakacje, paszport się kończy, Maroko, proszę pani!
– Spokojnie, proszę wziąć głęboki oddech i ułożyć zdanie.
Nadmierna gestykulacja, błagalny ton i słowo ‘autostop’ są kluczem do sukcesu. Na paszport czekam nie 3 tygodnie, a 3 dni. Wybłagany tryb przyspieszony. Da się? Da.
Kuba po pierwszym dniu w robocie dostaje prawie miesiąc urlopu i pieniądze na wyjazd (!), a ja mam dziwne wrażenie, że chyba zdam wszystko w zerowych terminach. Chyba, to znaczy Afryka wygrała z ewentualnymi poprawkami.
Młoda wiecznie nie będę, a póki mogę być głupia, chcę z tego korzystać.
***
autostopem – 4150km,
liczba samochodów – 47,
na ile? – 19 dni,
za ile? – jeszcze nie liczyłam, ok. 900zł z biletami,
w rolach głównych: Kuba, Stafu i ja,
zdjęcia – jeśli nieostre, krzywe i za jasne, to moje lub Stafa. Te najlepsze są Kuby Golewskiego.
liczba samochodów – 47,
na ile? – 19 dni,
za ile? – jeszcze nie liczyłam, ok. 900zł z biletami,
w rolach głównych: Kuba, Stafu i ja,
zdjęcia – jeśli nieostre, krzywe i za jasne, to moje lub Stafa. Te najlepsze są Kuby Golewskiego.
4. lutego 2014, wtorek.
DZIEŃ PIERWSZY
DZIEŃ PIERWSZY
Autostop w 3 osoby z dużymi plecakami? Powodzenia.
O 10. wyjeżdżamy z Wrocławia i łapiemy stopa na Bielanach; tym razem trochę się stresuję, bo goni nas czas. Zawsze gdy stoję w tym miejscu, łapię od razu do Holandii czy Belgii, chociaż wcale tam nie jadę. I jak na złość dziś nam ze stopem nie idzie aż tak szybko, żebym nie zmarzła.
Mimo wszystko dwoma autami dojeżdżamy do granicy, słuchając po drodze opowieści o autostopowiczce, która podczas podwózki dawała w żyłę, o tym jak kierowca podrzucił dwóch dresów – jak się okazało, świeżo po włamaniu – i wiele, wiele innych historii, przy których mój blog może się schować.
Kolejny jest busik pełen Niemców, z czego kierowca mówi trochę bardzo śmieszną polszczyzną. Zachodni sąsiedzi chyba mają o nas naprawdę fatalne zdanie, bo pierwsze o co pytają to ‘DO BELGIUM NA ROBOTY JEDZIECIE?’
Wysiadamy w wyjątkowo przykrym miejscu, bo daliśmy się zwieźć z autostrady. Tak więc jesteśmy przy wąskiej drodze prowadzącej do miasteczka i chyba czeka nas długi spacer do jakiegoś miejsca, w którym jest się gdzie zatrzymać. Przy okazji zauważam, że w tajemniczy sposób przestała mi działać prawa stopa i kuleję jak ranna łania. Przeklinając sobie cichutko pod nosem, próbuję dogonić chłopaków.
Po 10 minutach zabiera nas bardzo skacowany inżynier – jakieś 50 km. Nieziemsko się wleczemy przez te Niemcy…
Chwilę zwątpienia, w sumie całkiem długą chwilę – ponad godzinną – mamy po podróży z dwoma Bułgarami. Nie do końca ogarniamy trasę i położenia stacji benzynowych, bo oczywiście jedziemy bez mapy. I za karę lądujemy nie na stacji benzynowej, tylko przy jakimś barze, do którego pies z kulawą nogą nie zagląda. Tylko ja z kulawą nogą.
Jeszcze pełna nadziei.
Niemiecki kryzys.
Obwodnicę Berlina pokonujemy kawałeczkami, dłużej czekając na podwózkę, niż jadąc. Zeszyt zapełniam słowami ‘zimno’ i ‘zamarzam’. W końcu łapiemy stopa pod Hannover. I to koniec dobrych wieści.
Pada. Jest niemożliwie zimno. To znaczy może nie ma trzaskającego mrozu, ale jak się człowiek wyziębi przez cały dzień i nie ma jak się ogrzać, to w końcu czuje się coś pomiędzy bólem a ostatnimi podrygami dygoczących kończyn, które zaraz będą się nadawać tylko do amputacji. Pewnie wiele razy zmarzliście czekając na autobus – ale zawsze po tych dwóch czy trzech godzinach jechaliście do domu, piliście ciepłą herbatkę i przytulaliście się do grzejnika. My takich możliwości nie mamy.
Parking jest ogromny, zdecydowanie największa sypialnia tirów w okolicy. Tutaj nota dla niezorientowanych: przez Niemcy kierowcy ciężarówek wyjątkowo rzadko zabierają więcej niż jedną osobę, bo wszyscy boją się policji. A my sobie siedzimy na wyjeździe w trójkę, z naszym dodatkowym pasażerem, którym są wypakowane plecaki.
i siedzimy…
i siedzimy…
i później łazimy (MOJA STOPA!) od parkingu do stacji, pytamy kierowców, pytamy, pytamy, brrr! Marzniemy. I nagle robi się bardzo, bardzo ciemno. I deszczowo. I nikt nie jedzie tam, gdzie my.
Reprezentuję biedę.
Wszystkie ciężarówki zjeżdżają na parking, rano ruszą dalej w trasę. Trzech polskich kierowców proponuje nam, żebyśmy się rozdzielili – choć w praktyce jechalibyśmy jedno za drugim. Startują o 5. rano, a jako że siedzimy tu bezsensownie już ponad 3 godziny, chyba nie mamy innego wyjścia.
Noc spędzamy w barze, a żeby nas nie wyrzucili, kupujemy kanapki. Zwykła bułka z szynką za 18 polskich nowych złotych smakuje naprawdę strasznie. W ramach rekompensaty bezwstydnie zdejmuję buty i zadzieram stopy na grzejnik, a później przyrządzamy zdrową i pożywną zupkę chińską. To takie przyjemne, parzyć sobie skostniałe dłonie o nagrzany, metalowy kubek.
Śpi się wyjątkowo źle, ale w sumie jak ma się spać na kawałku twardej, wąskiej ławki? No ale przynajmniej nie wieje.
Czasem śpię tak, jak na zdjęciu, czasem po prostu siadam, kładę głowę na stole i drzemię dalej. Co chwilę się przebudzam i widzę wtedy pracownice stacji – starsze babeczki, które niepewnie zbliżają się do naszego stolika, a później stoją i się gapią. Nie wiem, czy jeszcze z zaciekawieniem, czy już z politowaniem.