armenia, autostop w armenii, autostop w gruzji, gruzja, kaukaz, sivas, turcja, zakaukazie, zakaukazie autostop
Łóżko z oleju silnikowego – one night in Sivas. (część 8)
W moim serduszku pojawia się przyjemne uczucie spokoju, czuję też, że mój kręgosłup się uśmiecha. W końcu mogę poruszać się bez plecaka! Do tej pory nie zostawiałam go na dłużej niż 5 minut, w związku z czym zawsze wyglądałam jak wielbłąd. Najchętniej wyrzuciłabym połowę jego zawartości, ale ja tak po prostu nie umiem.
Nieważne. Zostawiamy bagaże w biurze na stacji benzynowej i ruszamy zwiedzać okolice. Wszyscy dookoła jedzą (w Turcji ludzie lubią jeść nie w domu, a przed nim). Zgodnie uznajemy, że nasze fundusze mają się świetnie, bo póki co wydaliśmy naprawdę mało. Żądni mięsa, mięsa i jeszcze raz mięsa, idziemy do pobliskiej restauracji. Za 10 tureckich lirów (18zł), lokanta oferuje spory posiłek:
Ayran – jogurt z wodą, idealny i zbawienny, gdy nieświadomie zjesz całą papryczkę naraz.
Oczywiście jedzenie jest dobre, ale cały czas po głowie chodzą mi ziemniaczki, kotlety mielone i mizeria mojej mamy.
Gdy wracamy, chłopaki ze stacji przeglądają nasze profile na fejsie i ‘czytają’ mojego bloga. Dzięki Translatorowi możemy trochę pogadać, choć czasami po prostu przytakujemy udając że wiemy, o czym mówią. Kiedy przed północą rozkładamy karimaty i śpiwory, przychodzi jakiś inny ‘szef’, który postanawia nas wyrzucić. W sumie to się nie dziwię, biuro przez całą dobę wystawiające faktury nie wygląda zbyt poważnie, gdy w wejściu śpią dwie włóczęgi.
Dzięki szybkiej akcji nowych tureckich przyjaciół, w ciągu paru sekund znajdujemy inny nocleg. Też na stacji benzynowej. Tyle że w jakimś busie, na pudłach z olejem silnikowym.
19. lipca 2013, piątek.
DZIEŃ ÓSMY
W moim pamiętniku widnieje bardzo pretensjonalny wpis – ‘Kuba robi mi pobudkę o 7:30!!!’. Korzystając z okazji, że nie jesteśmy na Pustkowiu, a w normalnym mieście, wyruszam na podbój supermarketów. Sprawa nie jest prosta, bo z szyldów i napisów na sklepach nic nie rozumiem – ostatecznie przez przypadek ląduję w hurtowni spożywczej. Mimo wszystko udaje mi się kupić kilka paczek ciastek, oliwek, a nawet sok brzoskwiniowy, czyli wszystko, co jest teraz najmniej nam potrzebne. Ponownie targuję się w kwestii chleba i odnoszę swoje pozorne zwycięstwo – okazuje się, że w sklepiku obok mogłam kupić taniej bez żadnych licytacji.
To super, że mamy dużo jedzenia. Szkoda, że jest ramadan. Jako dziewczyna, która w ogóle pokazuje się na ulicy bez męża, nie chcę drażnić ludzi dookoła, opychając się pysznym śniadaniem. Będę podjadać po kryjomu.
Na stacji pojawia się druga zmiana, która nawet nie chce nas wpuścić do biura na herbatkę. O 9:30 rozpoczynamy więc łapanie w środku miasta. Od razu zatrzymuje się tir na blachach ‘TM’…
Turkmenistan!
Ten kraj to moje małe marzenie (w sumie nie wiem dlaczego, po prostu podoba mi się nazwa). Przez długi czas nie mogę przeboleć, że jedziemy ‘tylko’ do Erzurum (425km), a nie do Turkmenistanu…
Cały dzień podróży znów podsumuję kilkoma zdjęciami:
1. Widziałam domek na kurzej nóżce.
2. Zastanawiałam się, kiedy w końcu złapię coś ciekawego na stopa.
3. Moje pustkowie wzbogaciło się o górki, co mnie bardzo ucieszyło.
4. Niektóre konstrukcje dały mi wiele do myślenia.
5. Każdy kilometr jazdy przez Pustkowie zabierał całe wieki. A do Erzurum jeszcze 200…
6. Znów zaproszono nas na obiad! Turecka kuchnia najlepsza na świecie.
7. Turkmenistan będzie siedział mi w głowie przez dłuuugi czas.
8. Spacer po autostradzie?
9. Spacer po pustkowiu?
10. A może jazda w poprzek?
11. Tea time całe życie.
Na ten moment czekałam od swojej pierwszej wizyty w Turcji. Chciałam przekonać się na własnej skórze, jak to jest być dyskryminowanym. Kiedy po drodze zatrzymujemy się na herbatę, zostaję… wyproszona z restauracji! A wszystko dlatego, że w środku siedziało za dużo mężczyzn. Jestem w lekkim szoku, ale w końcu poczułam się jak w PRAWDZIWEJ Turcji. Po powrocie do kabiny słyszę, jak mój żołądek głośno protestuje przeciwko niejedzeniu podczas ramadanu. Wyciągam więc jedzenie, chowam się za fotelem i opycham, dopóki kierowca nie przynosi mi mojej filiżanki czaju. Upewniając się w lusterkach, że nikt mnie nie widzi, kontynuuję moje obżeranie i siorbię samotnie herbatkę.
Podobna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy ponownie zatrzymujemy się na czaj. Kierowca prosi mnie, żebym usiadła tyłem do innych mężczyzn. Co kraj to obyczaj!
(Dodam tylko, że właśnie zauważyłam niepokojące sygnały. Nigdy w życiu nie słodziłam herbaty. Tydzień temu zaczęłam ją przegryzać kostkami cukru. Teraz trochę słodzę. A w tym momencie pożeram kostki cukru i przepijam je herbatą…)
12. Śmieciarze!!! Jedyny kosz na śmieci jaki działa w Turcji, to ten za oknem.
13. Pożegnalne.
Kolejny etap naszej podróży minął. Oprócz ‘dużej ilości herbaty’ i ‘prezentu w postaci chińskiego kalkulatora’ od naszego kierowcy, nie odnotowałam niczego szalonego. Po kilku godzinach lenistwa i robienia rozmazanych zdjęć przez szybę, przyszedł czas na dalsze łapanie. Wysiadamy na rozdrożu, obok stacji kosmicznej. Dookoła jest dość pustawo, a słońce coraz niżej – trzeba wziąć się do roboty.