Lądowanie w Normandii & AmsterdamTrip. – część 3.
Jesteśmy więc we Freiburgu w Niemczech, na stacji benzynowej, na której zostawiła nas Sarah (gdyby jej tata był w domu, zostalibyśmy zaproszeni na obiad!). Świeżo po tradycyjnym posiłku – kurczak złoty i kanapki z pasztetem – ustawiamy się, całkiem świadomie, na złej drodze. Po około pół godziny decydujemy się przejść na tę właściwą, która w sumie jest obok. Dwa pasy, duże pobocze – nie czekamy nawet 3 minut i zatrzymują nam się dwie Niemki – matka z córką. Kocham stopowanie w Niemczech.
Jedziemy do Strasburga!
Michał daje dziewczynom słownik polsko-niemiecki i uczymy je czytać po polsku ‘szczaw’, ‘szwaczka’ czy ‘czkawka’. Po około godzinie wspólnej jazdy zostawiają nas przy granicy, gdzie znajduje się mnóstwo marketów (Francuzi przyjeżdżają tu na zakupy). I w sumie Polacy też by mogli, bo ceny są tam niższe niż u nas (zapomniałam napisać, że Sarah w rozmowie uznała, że za mniej niż 9 euro pracy by się nie podjęła).
[w tym miejscu miał być filmik z przelewania piwa za 1zł do plastikowej, bezzwrotnej butelki, żeby te mniejsze oddać do skupu… ale to jest tak żenujące, że nie będę tego publikować. :D]
Stojąc z bagażami pod marketem dostajemy propozycję pojechania do… Rumunii. Mimo wszystko idziemy na główną drogę i rozpoczynamy łapanie. Plan jest prosty: jechać dalej, niż do Strasburga. I niestety przez następne 2,5 godziny zatrzyma nam się z 20 kierowców, którzy będą chcieli zabrać nas właśnie tam. Od właścicieli pobliskiej kawiarni dostajemy profesjonalne kartony z napisami ‘PARIS’ i ‘LA HAVRE’. Gdy robi się ciemno, postanawiamy iść po wrzątek do zupek na stację. Nie udaje nam się dostać tego, o co prosimy, więc ruszamy przed siebie. I wtedy zatrzymuje nam się kierowca dużego auta, który dowiezie nas do całonocnego Carrefoura – ale o tym w filmiku! (kręconym następnego dnia)
Dzień… czwarty?
Z Niemcami podróżujemy cały dzień. Dojeżdżamy do niezidentyfikowanej wioski, jest noc. Planuję rozbić namiot pośrodku ronda, ale Michał mi na to nie pozwala. Gdy łapanie nie przynosi skutku postanawiamy iść przed siebie. A co było dalej – posłuchajcie sami (nadmiar emocji odebrał mi resztki umiejętności układania logicznych zdań).
Widok z tych skał jest niesamowity. Całą noc oglądamy spadające gwiazdy, pijemy piwo i wyjadamy resztki słodyczy.
Rano budzą nas natomiast głosy turystów – chyba są tak samo zdziwieni naszą obecnością, jak my ich. Zobaczcie zresztą sami, jak dużo ich tam było!
Obowiązkowe plażowanie i kąpiel w kanale La Manche. Woda miała może z 10 stopni, byliśmy jedynymi turystami, którzy odważyli się do niej wejść. Mam to udokumentowane na filmach i zdjęciach! (tak, ta kropka po prawej to moja głowa).
I jeszcze kilka zdjęć ze zwiedzania miasteczka i z łażenia po innych ‘kamyrach’:
I kolejne zdjęcia skał, do znudzenia!
Po powrocie ze spaceru siedzimy jeszcze na plaży. Intrygują mnie tłumy turystów, którzy wyławiają coś spomiędzy wodorostów (albo po prostu mokrej trawy?). Sama ruszam w poszukiwaniu pereł albo bursztynów, niestety oprócz zielonych, obślizgłych roślin niczego ciekawego nie znajduję.
Po drodze zaglądamy do Carrefoura i chyba pierwszy raz w życiu udaje mi się w pełni porozumieć w języku francuskim.
Zaopatrzeni w chleb i wodę wyruszamy w stronę wschodniej części Francji. A konkretnie – w stronę Holandii. :>