
Arrr! Piracka wioska Abra Havn (część 2)
wtorek, 5. sierpnia 2014 – wieczór.
Tyle ludzi wygląda ładnie jak śpi. A ja? Ja zawsze muszę przypominać glonojada. I tym razem budzę się z buzią niezdarnie przyklejoną do szyby. Cały czas jedziemy naszym ostatnim już dzisiaj stopem. Musiałam spać długo, bo moje prawe ramię jest sparaliżowane, telefon ześlizgnął się z ud i wpadł między siedzenia a odrobinę nad linią horyzontu wisi jaskrawopomarańczowy, lekko przykryty chmurami księżyc. Śliczna ta Albania. Zawsze przecież marzyłam, żeby być w Albanii.
Coś mi się przed chwilą śniło. Przymykam oczy żeby spać dalej i uświadamiam sobie że ach! przecież ja nie jestem w żadnej Albanii.
Dopiero po kilku minutach składam wszystkie fragmenty w całość i przypominam sobie, że jestem w Norwegii, jadę autostopem ze wschodu na zachód i zaraz będę nocować u jakiejś mołdawskiej rodziny. Obraz się rozmazuje, znowu zamykam oczy. Odchylam głowę na bok i czuję jak znowu rytmicznie obija się o szybę.
***
Nagły przypływ adrenaliny. Wyskakuję się z auta. Nieczęsto jest się zapraszanym do domu przez nieznanych ludzi, którzy są pomocni, mili, lubią podróżników. Przez cały dzień nawet mi przez myśl nie przeszło, że już pierwszej nocy wyjazdu możemy dostać ot tak sobie dach nad głową i zapomnieć o rozbijaniu namiotu gdzieś w krzakach.
Gospodarze mają małe dzieci które już od dawna śpią, więc obywa się bez urodzinowych fajerwerków. Po szybkim prysznicu owijam się szczelnie śpiworem i życzę sobie i Michałowi, żebyśmy trafiali na takich ludzi i takie noclegi przez następny miesiąc.

środa, 6. sierpnia 2014,DZIEŃ DRUGI
Refleksje przy owsiance to niesamowita rzecz. A już w ogóle, jeśli ta owsianka z rodziną pastora jest tak pyszna, że w głowie powstaje Wielka Lista Wyjazdowych Postanowień (o tym będzie później). Ku mojemu zdziwieniu tym razem lista okazała się sto razy skuteczniejsza niż postanowienia noworoczne. W półtora tygodnia po powrocie udało mi się odhaczyć już prawie połowę punktów i mam dziwne przeczucie, że pierwszy raz w życiu wywiążę się ze wszystkich obietnic.
Pamiętajcie! Jeśli śpicie u ludzi bardzo religijnych, co dopiero u pastora, to za nic w świecie nie śpijcie w jednym pokoju z towarzyszem podróży płci przeciwnej. Nawet przy otwartych drzwiach, nawet 5 metrów od siebie. Nie umiem wam tego wytłumaczyć, ale mina 5-letniej córki pastora wyrażała głęboką konsternację.


Pożegnanie z Siergiejem. Jak wiadomo, pozując do zdjęcia należy zamknąć oczy.
***
Ledwo skręciliśmy w drogę na Kristiansand, a już zatrzymuje nam się auto. Kierowca wcinający przez całą drogę steki pracuje w Zoo i ma darmowe bilety, niestety, nie przy sobie… A szkoda, bo norweskie Zoo, jak wszystko co norweskie, jest dość drogie – za wejście płaci się 50 euro.

Zwierzątek nie ma, ale w oddali słychać piratów. Po gładkiej tafli wody niosą się głośne krzyki i huk strzałów. Ahoj, przygodo! Z zaciekawieniem odbijamy od drogi, bo kto by się spieszył na samolot do Islandii? Żądni przygód dziarskim krokiem wchodzimy do wioski piratów, robiąc łącznie jakieś 200 zdjęć typu: prześwietlone, krzywe, nieostre lub selfie. Dokumentacja takiego wyjazdu musi być obfita!









Mam minę jak sześciolatka z różową watą cukrową w wesołym miasteczku. Początkowo chcemy złapać piracki statek na stopa i czekamy przy brzegu parę ładnych minut. Piraci strzelają z armat, dzieci krzyczą, coś tam leci za burtę, ale do naszej przystani jakoś nikt zawinąć nie raczy. W końcu zwijamy się korzystać z innych atrakcji: biegam po chatkach i łodziach, wpisuję się do pamiątkowej księgi gości, owijam się siecią i zjeżdżam na zjeżdżalni, która zaprojektowana została z myślą o dzieciach młodszych o jakieś 15 lat.





Powierzchnia reklamowa dla bloga…


Mimo wszystko ‘wioska piratów’ nie pachnie tandetą czy komercją. Zaglądają tu rodziny z dziećmi i mieszkają goście, ale w gruncie rzeczy nikt nie chce ci niczego sprzedać i jest tu… przyjemnie cicho. Największe wrażenie robi na mnie to, że mimo przewijających się setek turystów dziennie, drewniane poręcze, ławki i barierki uchowały się od gimbusiarskich podpisów namazanych markerami czy wyrytych scyzorykami. Jakie to miłe, że gdzieś jeszcze na świecie szanuje się dobro wspólne.
Abra Havn to przede wszystkim hotel, więc przesiadywanie w domkach jest raczej poza naszym zasięgiem. Hotele mają jednak ten plus, że jest recepcja, a skoro jest recepcja, to i plecak można zostawić, i do łazienki pójść, i na fejsika zajrzeć. Równo w południe ruszamy na dalszego stopa – w planach mamy Park Narodowy i wizytę na Preikestolen – sześciusetmetrowy klif, z którego to zdjęcia są na okładce każdej broszurki o Norwegii.
***
Po 5 minutach łapania stopa jesteśmy lekko zaniepokojeni. Co dzisiaj tak słabo? Norwegio, chyba nie każesz nam tu stać aż 10 minut. Powoli przeżuwam stare jagodzianki z Łodzi, stare ale jare, pyszne jak żadne inne. Zwłaszcza kiedy się zgłodnieje. Ogarniam wzrokiem okolice i próbuję wczytać mapę w swojej głowie. Ekspresówka, chyba dobra. Właśnie! Ekspresówka. Może Norwegowie nie chcą się zatrzymać, bo bardzo szanują kodeks drogowy? Przeskakujemy na mniejszą, rzadko uczęszczaną drogę obok i od razu zatrzymują się naraz dwa auta. A w każdym młoda blondi.
Ale to blondi numer 2 jedzie dalej.

Ludzi którzy mnie podwożą dzielę na dwa typy: pierwszy robi ŁAAAŁ, BYŁAŚ AUTOSTOPEM WSZĘDZIE, ALE Z CIEBIE KOZAK, natomiast drugi jeździł więcej ode mnie (i wtedy to ja czuję się jakbym nic w życiu nie widziała). Niby zawsze wpadam wtedy w kompleksy i zastanawiam się dlaczego uważam się za podróżniczkę?, ale z drugiej strony uwielbiam słuchać, inspirować się i stawiać sobie poprzeczkę wyżej. I tak oto od tej młodej, drobnej i wydziaranej dziewczyny dowiaduję się o wolontariatach w Australii, Kambodży i innych miejscach z mojej listy marzeń. Opowiada też o pieszych wyprawach z północy na południe Norwegii, które upoważniają takich podróżników do wpisania do specjalnej księgi.
– Ja na przykład wiem, że dwóch moich kumpli oszukuje. Całą drogę trzeba PRZEJŚĆ, a oni podjeżdżają autostopem. I co? I zostaną wpisani do księgi. A jak ma się czuć mój znajomy, który w tym samym czasie też robi tę trasę uczciwie i wie o oszustwach naszych znajomych? Nikt nigdy się nie dowie, kto tak naprawdę zasłużył na oklaski, a kto nie. Powinno się podejmować takie wyzwania dla siebie i swojej satysfakcji, czy dla oklasków i lajków na Facebooku?
Na zakończenie przejażdżki dowiaduję się kilku gorących informacji z kraju: m.in. o demonstracjach przeciwko temu, że Breivik znowu wymyślił strajk głodowy (ma za małe kieszonkowe i chce sobie sam wybierać gry na Playstation – a poza tym ma tylko dwójkę a nie trójkę).

Dostaliśmy jedzenie! Coś pomiędzy rybnymi kotlecikami a rybnym oscypkiem.

Jeżdżenie przez Norwegię to praktycznie przesiadanie się z auta do auta. Dobrze że chociaż kilka zdjęć z łapania stopa zdążyliśmy zrobić.
Bach! Znowu 5 minut łapania i mamy stopa do Bergen (400km!). My jednak jedziemy tylko przed Stavanger, do Algard (połowa drogi), a później odbijamy na wschód.

Dopiero teraz zauważam, jak wielką rolę w życiu Norwegów pełnią ograniczenia prędkości. Dla przykładu, jeśli na drodze z ograniczeniem do 70 km/h będziemy jechać stówką, zapłacimy… 4000zł. A jeśli rozpędzimy się do 106 km/h albo nie daj Boże więcej, zabiorą nam prawo jazdy. Podobno można się nawet dorobić takiej kary, kiedy to przez pół roku zabierają połowę pensji.
Prawie puste, rewelacyjne drogi, szybki i drogi samochód, a wleczemy się niemiłosiernie. Mamy za to więcej czasu na rozmawianie i jeszcze więcej na spanie, spanie, spanie.
***
Często słyszałam od znajomych, że autostop w Skandynawii to słabo, pomęczę się… Za każdym razem pytałam więc kierowców, czy takie podróżowanie jest u nich w kraju popularne.
– Nieee, Norwegowie w ogóle na stopa nie zabierają. Norwegowie są bardzo zamknięci w sobie.
– Okej, słyszę to za każdym razem kiedy wsiadam do samochodu. Tyle że za każdym razem czekamy na ten samochód 2, 3 minuty, i za każdym razem o beznadziejności autostopu i ponurych Norwegach opowiada nam uśmiechnięty i przyjazny Norweg, który nam się zatrzymał. Autostop w waszym kraju działa świetnie, dużo lepiej, niż wam się wydaje. Chyba tylko wy macie o sobie takie złe zdanie.
Po jakimś czasie rozmowa, jak to zwykle bywa, schodzi na temat ‘a co Norwegowie sądzą o Polakach?’ Większość kierowców wymienia wtedy polskie imiona swoich kolegów, z którymi pracują. Często też chwalą się z uśmiechem: Jan uczył mnie trochę polskiego. Ale w sumie pamiętam tylko ‘dżem dobry’ i ‘kurwa’.
– Polacy są bardzo pracowici, do tego mają dobre poczucie humoru i są dobrymi kompanami w piciu. Lubię, podziwiam i szanuję Polaków.
Bla, bla, bla. Ta rozmowa wygląda identycznie za każdym razem.
– A tam głupoty gadasz, mówisz tak, żeby nie było nam przykro.
Zazwyczaj kończy się na krótkiej wymianie uśmiechów. Przy czym my i tak uważamy, że wiemy lepiej – ile to się nasłuchaliśmy, jak złą opinię za granicą mają Polacy? Tym razem usłyszałam jednak coś, co dało mi do myślenia i uświadomiło, że to obraz wykreowany przez trolle od komentarzy na Onecie.
– Widzisz, widocznie to co powiedziałaś wcześniej to prawda. Ale dotyczy to nie tylko Norwegów, ale również was. Mamy tu dużo imigrantów i trochę łobuzów, ale Polak zawsze kojarzony jest tutaj z pracowitością. Jasne, wszędzie zdarzają się wyjątki ale to nie zmienia faktu, że was lubimy. Tak jak powiedziałaś w kwestii autostopu czy życzliwości, tylko my sami mamy o sobie takie złe zdanie. Ale wy też wymyślacie o sobie legendy i za bardzo się tym przejmujecie. Nikt was nie nienawidzi.


