Jak prawie wypadłam za burtę na Phuket. Zwykłe życie w Azji – dzień 41.
Pierwszy dzień Bożego Narodzenia zawsze kojarzyłam ze spokojem i objadaniem się. Tajlandia postanowiła jednak dostarczyć mi sporo adrenaliny w te pierwsze święta poza domem.
Kapitan ostrzegał, że są duże fale i silny wiatr, ale my uparliśmy się na wycieczkę na pobliskie wysepki. Myślałam, że będzie luzik. Po 3 minutach na łódce czułam się tak, jakby ktoś regularnie oblewał mnie wiadrem wody i przez całą drogę miałam zamknięte oczy – raz że szczypały od soli, dwa, nie mogłam patrzeć jak wylatująca w kosmos na każdej fali łódka uderza w wodę z takim hukiem, jakby zaraz miała się rozpaść. Mokry był absolutnie każdy kawałek plecaka, ubrania, jedzenia. Dwa razy zarzuciło mnie tak, że przejechałam po śliskiej ławce na drugi bok i prawie wypadłam z łodzi xD Jeżdżąc stopem przez 10 lat przeżyłam wiele różnych sytuacji, ale cieszę się ile rzeczy jest mnie jeszcze w stanie zaskoczyć.
Gdy zatrzymaliśmy się przy falującym plastikowym pomoście, po którym mieliśmy przejść jakieś 50 metrów do brzegu, położyłam się na nim i zaczęłam się śmiać. W sumie nie miało znaczenia czy fale mnie z niego zmyją, bo i tak wszystko co miałam ze sobą i na sobie było przemoknięte do suchej nitki.
Wiecie co jest najlepsze? Prawie cała wyspa była dla nas. Hej przygodo!
—
Praktyczne porady dotyczące Tajlandii znajdziecie na:
IG➡ @podrozezajedenusmiech i Fb➡ Podróże za jeden uśmiech – blog podróżniczy