port de soller tramwaj msajorka
autostop,  europa,  hiszpania,  majorka,  tanie loty

Port de Soller. Plaża, drewniany pociąg i sangria za pół euro (Majorka cz. 3)

piątek, 3.04.2015
DZIEŃ TRZECI
Za namiotem hasają kozice. Przed namiotem stukają kijkami Niemcy, którzy mają jakąś dziwną tendencję do uprawiania trekkingu zawsze i wszędzie, a najlepiej w krzakach w których śpisz ty, od bladego świtu. Leniwy i cichy poranek powoli przechodzi w kolejny dzień podróży. Kuba już od dawna biega ze statywem i robi panoramy, Piotrek poszedł swoimi ścieżkami na samotny spacer i pewnie już jest po drugiej stronie Majorki.
A ja jak zwykle jestem głodna.
majorka spanie w namiocie
Rozkładamy piknik na środku ścieżki, co przy takim natężeniu wędrowców nie jest najtrafniejszym pomysłem. Morze wciąż jest bardziej ospałe niż ja, do tego nadal ciężko mi wypatrzeć, gdzie jest granica między wodą a niebem. Na śniadanie chcemy zjeść wszystko, co kupiliśmy wczoraj – za ciężko by było to nosić. Przegryzamy kabanosy oliwkami i popijamy wczorajszym winem.
Parking koło latarni morskiej to nasz pierwszy postój. Na robienie zdjęć, na przepakowanie się i szykowanie do dalszej drogi. W planach mamy wędrówkę krętą drogą do Port de Sóller, gdzie w końcu odhaczymy obowiązkowy na Majorce plażing, tak dla odmiany znowu się najemy, a na końcu przejedziemy się zabytkowym tramwajem do Sóller. Pogoda jest zdecydowanie lepsza niż wczoraj, bo nie wieje – mimo że jest początek kwietnia, czuję się jak na stuprocentowych wakacjach. I pomyśleć, że jeszcze trzy dni temu użerałam się z niekompilującymi się programami… Dziś już w ogóle nie pamiętam, że nadal studiuję. W końcu udaje mi się osiągnąć najwyższy stopień beztroski, ignorancji i lenistwa. Znowu mam ochotę podbijać świat, pisać, włóczyć się i nigdy nie wracać. Gdyby ktoś w tamtym momencie dał mi bilet do Kambodży, z pewnością pisałabym teraz do Was z Azji.


Krętą ścieżką w dół.
Uwielbiam łazić, zwłaszcza w moich trekach, z plecakiem na plecach i szumem morza wyznaczającym rytm. Do miasteczka idziemy dość długo, ale gdy w końcu docieramy do plaży, wpadam w zachwyt. Na to czekałam od grudnia!

Chłopaki zażywają morskiej kąpieli. Ja nie jestem na tyle szalona żeby czuć radość z zanurzenia się w lodowatej wodzie i dzwonienia zębami przez resztę dnia, więc wygrzewam się w słońcu i próbuję wyrównać koślawą opaleniznę z wczoraj.
Po nachapaniu się widokami z typowej plaży Majorki, idziemy szukać zabytkowego drewnianego tramwaju, którym można dojechać do oddalonego o 5km Soller. Spacer przez miasteczko to z jednej strony głośny tramwaj – stary, choć pewnie w lepszym stanie technicznym niż 41 w Pabianicach; z drugiej zaś wąska, bura plaża pełna starych gołych bab. Kompletne przeciwieństwo miejsca, w którym byliśmy przed chwilą w pobliżu Cap Gros. Nie dziwię się, że w internecie opinie o plaży w Port de Soller są tak kiepskie, skoro recenzentom nie chciało się ruszyć czterech liter kawałek dalej od kurortu.
Swoją drogą wielu z Was pyta mnie, czy podobała mi się Majorka. To osobny temat i po samych zdjęciach miejsc w których spaliśmy zrozumiecie, że odpowiedź brzmi: TAK, TAK, TAK. Na Majorce byliśmy na początku kwietnia, dzięki czemu oszczędziliśmy sobie upałów i masowego ataku turystów. (No dobra, gdyby przerwa wielkanocna wypadała w czerwcu, też bym tym terminem nie pogardziła…)
Nie widziałam Majorki ani głośnej, ani snobistycznej, ani męczącej czy imprezowej. Widziałam za to zwykłych prostych ludzi w ich sadach z pomarańczami, puste ścieżki gdy chodziliśmy po górach, małe sklepiki i znudzonych pracą Hiszpanów, wąskie uliczki w urokliwych miasteczkach, masę kolarzy śmigających wokół wyspy. Z dala od wielkich miast i poza sezonem – to właśnie jest recepta na takie miejsca.
Wracając do Port de Soller, a właściwie to do tramwaju do Soller, na dworcu jakieś gałgany wprowadzają nas w błąd i przez nieuwagę nasz tramwaj odjeżdża bez nas. Następny łapiemy już bez żadnego przebacz i zajmujemy najlepsze miejscówki. Przejażdżka kosztuje 5 euro i uważam, że to było bardzo dobrze wydane 5 euro.
Trasa jest ciekawa i przyjemna, choć ‘ocierając’ się momentami o ściany domów postawionych przy trasie naprawdę współczuję tym ludziom hałasu, jaki ich spotyka kilka razy dziennie.
A kto będzie się wybierał tym tramwajem, temu rzucam wyzwanie – podczas jazdy zerwać cytrynę z drzewek rosnących przy torach. Dzielnie polowałam, ale mój refleks pozostawia wiele do życzenia.
W końcu dojeżdżamy do Soller, gdzie od razu wpadamy w szpony kawiarni, kawiarenek i głośnych turystów. Chyba cała nasza trójka jest tak aspołeczna, że zgodnie decydujemy się od razu wyruszać za miasto.
A po co za miasto? Soller, położone w zachodniej części Majorki, obraliśmy sobie za punkt wypadowy do wycieczki w góry. Po uzupełnieniu zapasów jedzenia w ukochanej sieciówce Eroski i plebejskiej konsumpcji pomarańczy, chipsów i chorizo z bagietkami pośrodku głównego placu z kawiarniami, wyruszamy na poszukiwanie szlaku. Nadchodzi czas zimnej, srogiej i pustelniczej wędrówki po górach.
Ahoj!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *