Lombok – chwila oddechu po Bali
Po 2 miesiącach mieszkania na Bali postanowiliśmy przenieść się na Lombok – wyspę z rajskimi plażami, po której chodzą kury i bawoły. Wyspę, gdzie w kontekście wypraw do losowych wiosek z dala od głównej drogi, określenie ‘tam nic nie ma’ nabrało nowego znaczenia. Czy 20-minutowy lot może sprawić, że poczujesz się jak w innym świecie?
Zdjęcie powyżej to główne skrzyżowanie w Kucie, najbardziej turystycznej miejscowości na całej wyspie. Tak, dobrze widzicie – nikt mnie nie chce rozjechać, nikt na mnie nie trąbi i nikt nie łapie mnie za rękę krzycząc yeees, masaaage! Shopping, transport!
Lombok nie jest znowu taki mały – zaraz zrobimy powtórkę z geografii. Znajduje się na wschód od Bali i przyleciałam tu samolotem, który wraz z bagażem kosztował 79zł, leciał 20 minut i miał 1,5h opóźnienia. I tak nieźle, bo kilka godzin po moim wylocie z Bali wybuchł wulkan Agung i lotnisko zamknięto w ogóle.
Linia Wallace’a
Ciekawostką jest fakt, że między Bali a Lombokiem – wyspami oddalonymi zaledwie o 70km – biegnie Linia Wallace’a. Jest to granica oddzielająca występowanie fauny i flory azjatyckiej (Bali i reszta na lewo od linii), oraz roślin i zwierząt typowych dla Australii (czyli Lombok i od linii na prawo). Potwierdzam, można poczuć się jak w innej części świata! Niby sąsiednie wyspy, a krajobrazy są kompletnie inne; w łazience – zgodnie z fauną australijską – oczywiście biega więcej pająków. Ostatnio koło umywalki wylazł taki potwór wielkości połowy dłoni. Jako dziewczyna z arachnofobią która w Azji przez kilka miesięcy dzielnie mieszkała w namiocie, tym razem jednak wpadłam w histeryczny płacz. Na ratunek przyszedł Patryk (choć w sumie aż dziwne, ten pająk powinien zginąć od samego krzyku).
Dwa światy
Piasek jak mąka lub czasem granulki (oglądacie Insta?), błękitna woda i spokój. To tego spodziewałam się lecąc na Bali, które okazało się zupełnym przeciwieństwem. Jeśli mam porównać obie wyspy w kilku słowach, to powiem: Bali – imprezy, korki, surfing, tłoczno, fajna religia, naciągacze. Lombok – zadupie, spokój, pustkowia, mniej fajna religia, spoko ziomki.
Turystyka
Ale Lombok uczy się od Bali i mieszkańcy powoli zaczynają czuć zapach dolara. Choć ten australijski jeszcze nie jest tu modny – większość turystów to Europejczycy i o dziwo, polskie rodziny z dziećmi (obstawiam, że właśnie zaczął się jakiś turnus biura podróży). Na Bali z kolei 3/4 turytów to australijskie dzieciaki na wakacjach lub stare bogate dziadki, które przyjeżdżają tu w poszukiwaniu miłości jakiejś nastoletniej Indonezyjki.
Lombok nie jest jeszcze tak popularny, pozostaje raczej nietknięty i nieodkryty, chociaż… porównując do znalezionych w necie blogowych relacji sprzed kilku lat widzę, że tu z miesiąca na miesiąc wszystko buduje się w błyskawicznym tempie. Kiedy jeździliśmy skuterem po okolicy, widzieliśmy mnóstwo placów budowy – powstających hoteli i restauracji. Drogi wyglądały tak, jakby zbudowano je miesiąc temu. Niektórych nawet jeszcze nie ma na mapie!
Masz szlaban!
Co z tego, że plaże są rajskie, skoro jeśli chcesz na nią wjechać, musisz minąć szlaban? Szlabanem może być kijek, belka lub kawałek sznurka, a na drewnianym podeście obok czeka od dwóch do siedmiu osób, które czatują na turystów. Tak tak! Mafia zagrodziła sobie wszystkie wjazdy na plaże i pobiera opłaty za ‘parking’. Oczywiście nie ma żadnego parkingu, co najwyżej góra śmieci. Kogo to interesuje? 7 chłopa leży cały dzień i śpi, czekając na dźwięk nadjeżdżającego skutera. Jeszcze mogłabym to zrozumieć, gdyby to było 2 lub 4 tysiące jak na Bali. Ale 10.000? Za tyle można mieć obiad, a przynajmniej dobrego mango szejka. I weź tu skuter, żeby objechać kilka plaż jednego dnia! Te pieniądze płacone są za nic i przeznaczane też na nic.
Ale przecież wyłudzić łatwiej niż zarobić.
‘Tam nic nie ma’
Umówmy się – zawsze kiedy słyszałam to zdanie, jeszcze bardziej chciałam w dane miejsce jechać. ‘Jak to nic nie ma?’, ‘głupi jesteś’, ‘na pewno jest, tylko ty tego nie widzisz’ – i od razu jechałam sprawdzić, jak niby ma wyglądać nic. W przypadku Lomboku sprawa jednak wygląda inaczej. Krajobraz rozwalonych chatek z drewna i ludzi siedzących na ulicy, gapiących się w tę nicość, ciągnie się kilometrami. Jeździliśmy, sprawdzaliśmy. Z infrastruktury tu naprawdę ciężko coś znaleźć poza kilkoma wsiami, ‘stolicą’ i lotniskiem.
Cieszę się, że przyjechaliśmy tu z Bali, w końcu lubię popadać w skrajności. Przyjazd tutaj z najbardziej przereklamowanego miejsca w jakim do tej pory byłam uświadomił mi, jak bardzo potrzebowałam uciec od turystyki. Z twarzy zniknął mi biczfejs, znowu zaczęłam się uśmiechać do losowych ludzi, którzy zatrzymują się tylko po to, żeby powiedzieć ‘Helooooo!’.
Fajnie tu.