O co chodzi z Kanarami? Lanzarote za 20 euro
Oszczędności na Wietnam powinnam chować w porcelanowej śwince-skarbonce. Takiej, którą w lutym mogłabym z hukiem roztrzaskać i zdziwić się na widok tych milionów monet. Odkładanie pieniędzy na koncie internetowym u osób, które odkładać nie potrafią, jest kompletnie bez sensu. Za szybko te cyferki znikają.
Po powrocie z Gruzji w listopadzie obiecałam sobie, że w tym roku już nigdzie nie jadę. Cztery dni później wybrałam się w góry, a dwa tygodnie po tym dostałam maila z informacją, że dziś Black Friday – zalały mnie powiadomienia o promocjach w sklepach ciuchami, w drogeriach, sklepach z butami i wszędzie tam, gdzie nigdy nie chodzę. Moja wewnętrzna cebula nakazała mi jednak szukać jakichś promocji, bo przecież jak to jest że jedni będą szczęśliwi z udanego wydania pieniędzy (których nigdy nie mają), a ja zostanę z niczym? Rutynowe działanie jak scrollowanie Facebooka – przeszukuję tanie loty. Nie pytajcie mnie, jak to robię. Po prostu sprawdzam wszystkie kierunki z każdą możliwością przesiadki i spędzam przy tym czasem po kilka godzin dziennie. To też ma swoją cenę.
Nie chciałam lecieć do Szwecji za 2,99zł. Zimno, drogo. Tak po prostu marzyło mi się ciepło, plaża i palmy – musiałam odreagować. Za ten cały dziadowski listopad.
Skąd więc wzięły się Kanary?
Prawdę mówiąc, przed wyjazdem nie wiedziałam nawet, gdzie tak dokładniej jest Lanzarote. Ale znalazłam trasę Wrocław-Paryż na 11 grudnia za całe 8zł (wow! taniej niż kebab albo bilet do kina). A z Paryża przecież jest dużo tanich lotów, tylko trzeba być cierpliwym. Opłaciło się – kiedy zobaczyłam kanaryjską wyspę Lanzarote za 9.99 euro w jedną i w drugą stronę, nawet się nie zastanawiałam. Kiedyś kupowanie biletów wymagało uzupełniania mnóstwa śmiesznych pól z numerem karty, adresem, bla, bla. Człowiek wpisywał te dane i zabierało to tyle czasu, że zazwyczaj zdążył się jeszcze raz zastanowić i pomyśleć ‘czy to aby na pewno dobry pomysł? Może poczekam i kupię to później?’. Ja niedawno założyłam konto na Ryanairze – wszystkie dane podałam wcześniej i naprawdę się zdziwiłam, gdy po jednym kliknięciu pokazał się komunikat ‘numer twojej rezerwacji to…’. Powiedziałam wtedy cichutko: ja pierdzielę, Rogalewicz. Znowu to zrobiłaś. Co ty wymyśliłaś?
Babski team.
Nie chciałam jechać sama ale uświadomiłam sobie, że coraz bardziej do tego dorastam. Kiedyś taki samotny wyjazd napawałby mnie zwykłym strachem – teraz jest mi wszystko jedno. Chciałam jednak poznać jakieś świeże spojrzenie na podróżowanie i pojechać z kimś, kogo nie znam, więc wrzuciłam ogłoszenie na grupę autostopową. Słowo klucz – ‘krótka piłka’. Chciałam żeby to był ktoś, kto nie napisze mi ‘ej poczekaj do 16, to ci powiem, czy mogę jechać’, tylko zdecyduje się od razu.
I wtedy pojawiła się Ewelina. Nigdy nie ufam laskom, ale zdziwiła mnie wiadomość ‘cześć, jestem teraz na wykładzie ale jeśli mogę jechać z Tobą, to za 5 minut będę miała te bilety’.
No kupiła mnie totalnie.
W kurtkach, bo to zdjęcie z Niemiec – powrót
Początkowo miał jechać z nami jeszcze Krzysiek, ale ostatecznie zostałyśmy na placu boju we dwie. Trochę bałam się podróżować z inną dziewczyną, bo wiadomo że baby z reguły są wredne, kłótliwe i plotkarskie. Albo ciapowate i wszystkiego się boją, a jak mają przejść z ciężkim plecakiem 2 kilometry, to płaczą.
A ja muszę przyznać, że byłyśmy najfajniejszym babskim teamem. Obie gubimy się absolutnie wszędzie, długo śpimy, ciągle jemy. Ponadto Ewelina potrafi zmienić koło w samochodzie, naprawić namiot, pewnie nawet wykrzesać ogień i polować na zające, ale też i… zgubić dowód. Po odprawie.
‘Czytałam Twojego bloga i widziałam, że jesteś taką samą ciamajdą jak ja. Wiedziałam, że dogadamy się w podróży’.
Spotkałyśmy się na lotnisku w Beauvais (mylnie nazywanym ‘Paryżem’…), gdzie Ewelina dotarła 6 godzin przede mną – leciała z Warszawy, ja z Wrocławia. Zawsze kiedy wychodzę z hali przylotów i patrzę na tych ludzi z kartkami, trochę mi smutno, że nikt na mnie nie czeka. Tym razem widzę uśmiechniętą, przeuroczą dziewczynę z plecakiem i balonem z McDonald’s – tak, to chyba ona! Trzy minuty później wcinamy pudding na lotniskowych krzesełkach i gadamy tak długo, aż zamykają nam terminal i wypraszają na dwór – by spędzić noc w zimnie, czekając na przesiadkę. Tylko 15 godzin.
Ale opłaci się!