
Izrael za 56zł. Podróż.
Kiedy zobaczyłam na Facebooku że bilety do Izraela są teraz po 56zł, odezwała się moja wewnętrzna cebula. Niby nie chciałam jechać ale wiedziałam, że jak znowu zobaczę swoich autostopowych znajomych na zdjęciach znad ciepłego morza w grudniu, a mnie tam nie będzie, to oszaleję. Do niedawna Izrael był jednym z niewielu państw, które kompletnie mnie nie interesują. Wmówiłam sobie że wcale nie ciekawi mnie ani tamtejsza kultura, ani miasta, klimat czy kuchnia, a poza tym jest drogo i niebezpiecznie.
Cynk dostałam od znajomych z autostopowej grupy – zazwyczaj na takie wyjazdy zbieramy się w kilkanaście osób, ale w Ejlacie jakoś nigdy mnie jeszcze nie było. Już ze 4 razy odpuściłam ten ‘stopowy biwak’ i tym razem obiecałam sobie, że polecę. Po długich rozterkach, kiedy w końcu wybrałam bilety i przeszłam do płatności, cena nagle zdrożała. JEZU CHRYSTE, TO ZNAK ŻEBY NIE JECHAĆ. Jak tyle pieniędzy, to już naprawdę nie chcę. Decyzja podjęła się sama i nie jadę – wyłączyłam powiadomienia w grupie wyjazdowej.
Izrael? Może jednak za rok.
Kilka dni później okazało się jednak, że bilety za 56zł wróciły. Już ponad 20 osób ze stopowej grupy ma bilety. Wylot w piątek rano, powrót w poniedziałek w nocy. Hm. Dwa dniu urlopu na 4 dni w ciepełku? Biorę to.
Izrael? Może jednak jeszcze w tym roku.
Ostatecznie bilety zeszły do 26zł.
8 grudnia 2017, piątek. Dzień 1.
Usterka i podróż pełna stresu
Niestety, mieszkając w Łodzi nie miałam okazji ani razu skorzystać z tutejszego lotniska. Może dlatego, że nic z niego nie lata. I tym razem mam samolot z innego miasta, a ponieważ musimy być w Poznaniu o 7 rano, decydujemy się jechać razem z innymi podróżnikami z Łodzi autem. Wydawać by się mogło że jadąc własnym środkiem transportu bezproblemowo dotrzemy na lotnisko, ale nic bardziej mylnego. W połowie drogi, na autostradzie, za okno wypada nam… wycieraczka. Obie tak po prostu się odchyliły od szyby i zatrzymały. Kaput! Zgadnijcie, czy padał deszcz.
Okej, więc deszcz nawalał. Na początku nie było tragedii, bo akurat mieliśmy nawoskowane szyby i krople w miarę szybko spływały, ale kiedy deszcz przerodził się w ulewę, jechaliśmy jak na szpilkach. Była noc, więc wlokąc się autostradą próbowaliśmy po prostu nie najechać na żadne czerwone światełka, które oznaczały tył innych samochodów. Nie będę opisywała całej drogi, ale kiedy mieliśmy do przejechania w ulewie całe centrum Poznania nie widząc praktycznie nic, miałam nogi jak z waty. Jadąc stopem nieraz się bałam, bo auto nie miało podłogi a ja jechałam na stojąco, bo kierowca był wstawiony, zasypiał, był nagrzany albo po prostu był debilem, ale nigdy w życiu nie czułam się tak przerażona jak wtedy. Patrząc na nawigację modliłam się, żeby dystans do pokonania skrócił się jak najszybciej i ostatnie 200m jechałam mając serce w przełyku. Szczęśliwie wcelowaliśmy w nasze miejsce parkingowe gdzie zostawialiśmy samochód i poszliśmy na lotnisko, na którym czekali już na nas znajomi. Po wejściu do budynku dostaliśmy puszkę piwa i z tego całego stresu wypiliśmy ją na raz.
Jazda bez wycieraczek w deszczu? Nie polecam!
Niepodręczny
Zawsze latam z bagażem podręcznym i zawsze mam trochę za dużo rzeczy, ale tym razem zdecydowanie przesadziliśmy. Przymierzając plecak w koszyku stwierdziliśmy, że część rzeczy trzeba zostawić w bagażniku samochodu, część porozdawać znajomym, część założyć na siebie i… i nadal za dużo. Razem z namiotem w środku wyglądało to mniej więcej tak:

‘Najwyżej wyrzucimy karimaty’ – zdecydowaliśmy i obstawiając że i tak przejdzie, ruszamy wraz z innymi w stronę bramek. I oczywiście do samolotu wchodzimy bezproblemowo.
Jak to bywa na integracjach, kupujemy litry alkoholu na bezcłówce i opuszczamy zimną Polskę.
Pierwsze starcie
Wjechanie do Izraela w porównaniu z wyjazdem jest bardzo łatwe. Po przylocie zadają tylko kilka pytań po co, gdzie i jak i już nie wbijają pieczątek, tylko dają karteczki wjazdowe, których nie można zgubić (z pieczątką Izraela w paszporcie macie przechlapane chcąc wjechać do wielu innych państw). Ja o tym nie wiem więc zaczynając rozmowę z granicznikiem wspominam, że nie chcę pieczątki. ‘A DLACZEGO NIE?’ – mierzy mnie wzrokiem i panikuję, bo pierwsza odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy to bo nikt was nie lubi, ale szybko coś wymyślam. Musicie wiedzieć, że kompletnie nie umiem kłamać, dlatego na pytanie ile mamy pieniędzy odpowiadam ‘100zł na dwoje’ i od razu sobie uświadamiam że jestem głupia i już mam kłopoty.
Patryk szybko ratuje sytuację i zostajemy wpuszczeni do kraju. Po drodze napełniamy jeszcze wodą pitną 4 puste butelki, które mieliśmy w plecakach. Lotnisko, jak to lotnisko od tanich lotów, leży na pustyni (Ejlat-Ovda wcale nie leży w Ejlacie, tylko 60km dalej), a w miejscu do którego chcemy teraz jak najszybciej się dostać – nad morzem Martwym – też nie ma żadnych sklepów ani kranów.


Wychodzimy z lotniska ostatni. Jest godzina 14, a w Izraelu o tej porze roku słońce zachodzi o 17. Mamy do przejechania prawie 300km i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że czeka nas łapanie razem z 30 innymi autostopowiczami do tego samego miejsca, na tej samej drodze, po której zresztą nic nie jeździ, bo biegnie przez środek pustyni.
A co do mojej konsternacji odnośnie bezpieczeństwa to 3 dni wcześniej Donald Trump ogłosił Jerozolimę stolicą Izraela, co wywołało zamieszki i napiętą sytuację w Palestynie. Tak, właśnie tam ustaliliśmy sobie miejsce zbiórki na dzisiejszy nocleg i biwak. Dodatkowo wychodząc z lotniska minęliśmy całkiem wyluzowanego chłopaczka w conversach, białej polówce i okularach przeciwsłonecznych z M4A1 przy boku.

