autostop stambuł,  autostop w turcji,  stopem przez turcją,  turcja,  turcja autostop

“Pieszy na pasach w Stambule ma jedno prawo…” (część 6)

Jak wygląda przechodzenie przez ulicę w Turcji? – warto przeczytać, jeśli ktoś się wybiera i chce wrócić ze wszystkimi kończynami na swoim miejscu. A oprócz tego dziś znowu o kotach, jedzeniu, jedzeniu i jeszcze raz jedzeniu.
Dopływamy do Azji i wbrew pozorom moim oczom nie ukazują się stada skośnookich. Ba, mówi się nawet, że azjatycka część Stambułu jest bardziej nowoczesna, niż europejska! Ja nie zauważam żadnej różnicy – znowu wszędzie pełno meczetów, kotów i budek z kebabami. Idziemy na przystanek autobusowy i ze zdziwieniem odkrywam, że w Stambule chyba nie są popularne rozkłady jazdy, bo w sumie nie widziałam jeszcze żadnego (raz chyba spotkałam się z wyświetlaczem z informacjami, za ile minut coś przyjedzie – ale i tak nie przyjeżdżało). Jak można poruszać się po kilkunastomilionowym mieście bez rozkładów jazdy i jakdojade.pl?!

Po długim czekaniu w końcu coś przyjeżdża i Can z odrobiną niepewności uznaje, że tym autobusem da się wrócić do domu. Pokonujemy słynny most z tabliczką ‘Welcome to Asia’.

Tureccy studenci nie różnią się zbytnio od nas – wbrew pozorom nie jedzą cały czas kebabów, a… spaghetti. Po zjedzeniu nieziemsko ostrego makaronu pakujemy się, bo dziś zmieniamy lokum. Oglądamy też turecki teleturniej, w którym trzeba ustrzelić gumowe kaczki.



Jadąc do ‘nowego mieszkania’ gubimy się i ostatecznie jedziemy taksówką na osiedle obok Boğaziçi University – uczelni naszej koleżanki, Sinem.

Idziemy z górki brukowaną uliczką. Jest ciemno, a dookoła słychać tylko dzikie ryki jakieś kobiety (a może to były koty?!). Oprócz tego widzę kilka zataczających się pijaków i góry śmieci. Okolica niezbyt ciekawa choć domyślam się, że prawdziwe stambulskie slumsy muszą być dużo bardziej przerażające.

Mieszkanie Sinem jest ładne i duże, zamieszkiwane przez kilka osób – w tym jedną Persyjkę. Do 3. w nocy siedzimy w kuchni przy czaju i rozmawiamy, choć ja właściwie tylko staram się trzymać pion i otwarte oczy – po całym dniu w takim mieście nie da się nie być zmęczonym!

niedziela, 10.02.2013

Budzę się o 9, przewracam na drugi bok i postanawiam spać dalej. Trochę po dwunastej idziemy do niedużej restauracyjki i rozpoczynamy przygodę z turecką kuchnią. Na stole po kolei pojawia się mnóstwo nieznanych mi potraw – każda na talerzu, z którego wszyscy jemy wspólnie (podobno dalej na wschód je się z jednej miski, która stoi pośrodku na podłodze). Jak już wspomniałam, wszystkie potrawy opiszę w osobnej notce (nawet będą przepisy, jak zrobić coś podobnego z naszych składników!), ale tutaj dodam chociaż kilka zdjęć.



Chłopaki znowu grają w tavlę (polski odpowiednik to trytrak!), a ja przyglądam się gościom lokalu, którzy chyba w 90% są uczestnikami Erazmusa. I mimo że ostatnio straciłam sympatię do kotów, jest mi całkiem przykro, kiedy dosłownie wypychają na dwór kolorową, puchatą, miauczącą kulkę. Cóż, co kraj to obyczaj.

Po jedzeniu idziemy zwiedzać kampus Boğaziçi Üniversitesi, który jest ogromny i naprawdę przyjemny. Całość z jednej strony ogrodzona murem, z drugiej – Bosforem, raczej przypomina Hogwart lub co najmniej ogromny park z krętymi uliczkami i bujną roślinnością, niż zwykłą uczelnię.

Zostajemy też uprzedzeni, że spotkamy ‘mnóstwo kotów’ – ale nie spodziewałam się ich aż tak dużo!

Pogoda już nie jest wiosenna, więc idziemy ogrzać się przy kawie. Ta turecka nie podbiła mojego serca, ale kiedy Can wróży mi z fusów i mówi samą prawdę zaczynam wierzyć, że ten kraj, to miejsce i zwyczaje naprawdę są magiczne.

Nie wiem czy ludzie przechodzą tu kurs młodego wróżbity, ale z fusów naprawdę można wyczytać wiele ciekawych rzeczy (mówię to ja – sceptyczna ja!). Po wypiciu kawy należy obrócić filiżankę do góry nogami i lewą ręką zakręcić poziomo 3 kółka – przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
Cukier w Turcji pochłania się kilogramami, ale i tak każda kosteczka musi być w osobnym papierku.

Kiedy jest już ciemno postanawiamy – zgodnie z upodobaniami tutejszych studentów – wypić Efes nad Bosforem (uczelnia zadbała też o krąg ogniskowy z dobrymi widokami). Za dwa piwa płacę 8 lirów (około 15 zł)…

Zdjęcia i ostrzeżenia na paczkach papierosów nie działają – w Turcji palenie jest nadal modne, a ludzie z takich obrazków przeważnie się śmieją.
Natomiast wszystkim smakoszom piwa polecam wersję kawową – droga i 0.33l,
ale jak szaleć to szaleć.

Po jakiejś godzinie decydujemy się coś zjeść – i wcale nie padło na kebab! Tym razem jemy lahmacun – zwany turecką pizzą. Cienkie ciasto z mięsnym nadzieniem skropione sokiem z cytryny, zwijane z surówkami i białym serem, od razu staje się moim numerem jeden.


Po jedzeniu czas na jeszcze jedno piwo. Wracając zahaczamy o małą knajpkę, w której jemy… nie wiem co to jest, ale jest tanie, dobre i mam zdjęcia!


Wieczorem pomagamy dziewczynom ogarnąć mieszkanie i poznajemy pierwsze brzydkie słowa w języku tureckim (o których napiszę więcej później – wulgaryzmy naprawdę mają bardzo wyszukane!).

poniedziałek, 11.02.2013

Dzień, którego się bałam. Ferie feriami, autostopowe szaleństwo, Turcja… wszystko fajnie, ale ja dzisiaj muszę się zapisać na zajęcia w drugim semestrze! Rano Michał drukuje siatki godzin i pół dnia spędzamy na układaniu naszych planów.

Około 16. zbieramy rzeczy i jedziemy do następnego mieszkania – Tanyi. Przy okazji chciałabym wspomnieć o dość popularnym powiedzeniu, jakie prawo ma pieszy na pasach w Stambule (chyba już o nim wspomniałam – nie chcę nadużywać wulgaryzmów, więc wpiszcie sobie w Google jeśli jesteście ciekawi :>). Czerwone światło oznacza tu tylko jakby delikatną sugestię, że aktualnie ryzyko rozjechania przez samochód wzrosło z 50 do 90%. Mimo wszystko zawsze znajdzie się mnóstwo osób, które przecierają szlaki i zmuszają samochody do gwałtownego hamowania, wywołując ryk klaksonu. Zwróćcie też uwagę na ścieżkę dźwiękową w filmiku – to jest właśnie odgłos Stambułu! (no, może brakuje jeszcze wycia z meczetu).

Zielone światło oznacza natomiast, że możesz iść – ale nadal musisz uważać na samochody, które wcale nie mają ochoty się zatrzymywać – choć teraz przynajmniej jadą o połowę wolniej. 

Poza tym w Stambule ‘przejście dla pieszych’ to wydzielone pasy + ich otoczenie o promieniu 20 metrów, a także środek skrzyżowania.

I tak największe wyzwanie i emocje pojawiają się wtedy, kiedy nie ma ani pasów, ani świateł.

 
Ludzie na środku skrzyżowania to norma – czekam na auta jeżdżące po chodnikach!

Znowu kosmicznie się gubimy i chodzimy w kółko, ale w końcu udaje nam się trafić i w nagrodę dostajemy salep (chyba z 20 osób mnie już pytało, co to takiego – słodkie, gęste i ciepłe mleko z cynamonem!).


Dzisiaj wieczorem króluje polska kuchnia. Mamy w planach nauczyć Turków, jak robić pierogi (nie żebyśmy sami umieli…)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *