Molde i Droga Transatlantycka. Norwegia - zakończenie.
Siedziałyśmy w namiocie rozbitym na skraju wzgórza wychodzącego na fiordy. Noc minęła niespokojnie, ale w sumie nie ma co się dziwić - ciężko zasnąć, kiedy twoja kompanka całkiem serio zaczyna krzyczeć, że właśnie słyszała niedźwiedzia. Pewnie polarny - próbowałam uspokoić bardziej siebie niż Gronię, ale wsłuchując się w wyjący na zewnątrz wiatr i krople deszczu uderzające w mokrą ziemię, i moja wyobraźnia zaczęła pracować. Przez chwilę pomyślałam że czuję się jak 7-letnie dziecko spędzające pierwszą noc w namiocie rozbitym w ogródku. Każdy szmer jest niedźwiedziem albo mordercą, z tym że teraz, miłując się w norweskich horrorach o psychopatach, moje położenie nie wydawało się korzystne. Na szczęście szybko przypomniałam sobie, że jestem zuch dziewczyną, niedźwiedzie wcale nie istnieją a nasz namiot prędzej odpłynie niż rzuci się komuś w oczy w tych ciemnościach, więc uciszając szybko Gronię niezawodną Soplicą malinową, owinęłam się szczelnie śpiworem i folią NRC i postanowiłam zasnąć.
***
Ten widok nie był jak z bajki. Był brzydki, mokry i mglisty. Nasze ośnieżone szczyty, tak malownicze poprzedniego dnia, dziś nie były nawet widoczne zza ciężkich chmur. Korzystając z 5-minutowej przerwy od mżawki, szybko zwinęłyśmy namiot. Wczoraj kiedy budziłam się z widokiem na fiord pomyślałam, że moje podróże są super, ale dzisiaj autentycznie zaczęłam się zastanawiać - jak ja na to wpadłam żeby tu przyjechać i co ja robię ze swoim życiem?Dzisiejszy plan był prosty - jechać do Molde, skąd następnego dnia miałyśmy wylot. O zorzy polarnej już dawno zapomniałyśmy, ale ustawiłyśmy sobie za to nowy cel. Droga transatlantycka. Oczywiście w bezchmurny, letni dzień wygląda jak marzenie. W zimowy i deszczowy pewnie nie wygląda wcale, bo nic nie widać. Łudząc się że wbrew prognozom zaraz wyjdzie słońce, pojawi się tęcza, zaczną kwitnąć pąki drzew i ćwierkać ptaki, ruszyłyśmy w stronę wylotówki. Do przejechania miałyśmy zaledwie 86km.
Do Molde dojechałybyśmy szybko, sprawnie i bez szwanku, gdyby nie fakt, że trafiłyśmy na Norwega, który nie znał angielskiego i troszkę się pogubiłyśmy przy autostradzie. Nie chcąc robić kłopotów jak dzień wcześniej, szukając drogi miałyśmy małą przeprawę przez ośnieżony las. Zapomniałam o tym wspomnieć, ale wczoraj zanim udałyśmy się na nocleg, postanowiłyśmy spróbować dostać się stopem chociaż kawałek w stronę Molde i jednak tam gdzieś rozbić namiot. Łapiąc na niewielkiej choć ruchliwej drodze w zamieci śnieżnej miałyśmy niemały ubaw, dopóki nie przyjechała policja na sygnale. Okazało się że ta wąska dróżka jest oznakowana jako ekspresówka, a w ogóle to co my tu robimy zimą i w nocy? Mundurowi szybko odwieźli nas do Alesund, z którego przed chwilą szłyśmy 4 kilometry. Cały nasz wysiłek na marne! Wysiadłyśmy z auta i grzecznie udałyśmy się na nocleg. Wszystko byłoby w granicach normy gdyby nie fakt, że z powodu mrozu nasz strój nie był sprzyjający. Bo w momencie zatrzymania przez policję miałyśmy na twarzy kominiarki. :D
Dzień do południa był trochę męczący i zmarzłyśmy, dlatego kiedy złapałyśmy panią inżynier do samego Molde, obie odetchnęłyśmy z ulgą. Dokonałyśmy drugiego wydatku w Norwegii - kulturalnie kupiłyśmy bilety na prom. Dostałyśmy też w ramach poczęstunku naleśniki z... jeden był z masłem, drugi był z cukrem. Udawałam, że pychota i wychwalałam norweskie smakołyki.
Jak znaleźć tanie loty? -> Poradnik.
Nie wypogadzało się ani ciut ciut, ale nie traciłyśmy humorów. Gdy dojeżdżałyśmy do Molde, nasza miła pani-kierowca powiedziała, że jesteśmy całkiem fajne i ma dla nas świąteczny prezent. Całą drogę umierałyśmy z ciekawości, a Marit tylko śmiała się i mówiła 'no przecież wiecie. Na pewno już zgadłyście'. Wjechaliśmy w malutką uliczkę położoną na wzniesieniu i zobaczyłyśmy prześliczną panoramę miasta. Oczywiście z widokiem na morze i ośnieżonym szczytem, a jakże. Marit powiedziała, że przyjechała tylko się przebrać, bo zaraz ma firmową imprezę świąteczną. 'Więc chatę macie wolną. Dajcie telefon, zapiszę wam hasło do wifi' - wręczyła nam klucze do swojego domu, pokazała gdzie możemy gotować a gdzie jest łazienka i... poszła na imprezę.
W Molde mieszka mój znajomy i dowiedziałam się o tym przypadkiem, jak wrzuciłam zdjęcie z Norwegii na fejsa. Uwielbiam takie zbiegi okoliczności. Umówiliśmy się na jutro rano. Wieczór spędziłyśmy w norweskim domku z widokiem na oświetlone miasto.
4 grudnia, niedziela. DZIEŃ 4.
Umawiając się z Mateuszem w Molde nie myślałam, że chłopaki przyjadą po nas Teslą X. Unoszę brew i wsiadam do batmobilu. W takich oto luksusach pomogli nam spełnić cel wycieczki - pokonanie drogi transatlantyckiej.
Patrząc na pogodę muszę stwierdzić, że chyba większą frajdą była przejażdżka Teslą, niż sama droga transatlantycka. :D
po spojrzeniu wnioskuję, że to pewnie trzecie
bułeczki z syropem klonowym - spoko! Takie same macie w Lidlu.
To nie deszcz. To wiatr wieje tak, że ochlapuje nas morzem.
Dopiero teraz, po ponad 5 latach przygody z autostopem, zrozumiałam bardzo ważną rzecz. Wystarczyło 3.5 dnia zimowej tułaczki po Norwegii żebym wreszcie odnalazła sens moich wycieczek: otóż w podróży nie cieszą mnie najbardziej ładne widoki, ludzie, inna kultura czy zwiedzanie. Chodzi o zwykły najzwyklejszy przypał. I jeśli miałabym na spokojnie przeanalizować wszystkie inne podróże, z ręką na sercu mogę stwierdzić: plan nie zawsze jest potrzebny. Najfajniejsze historie piszą się same.
I pamiętajcie: miedzy korpopiątkiem a korpoponiedziałkiem jest 2.5 dnia na podróżowanie.
Czytelniku! Oto moja mała prośba.
Brak komentarzy: